
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Na krok od ulicy
Hubert Jude Brown przyszedł na świat w Pensylwanii roku pańskiego 1933, ale już jako trzylatek przeniósł się z rodzicami do Elizabeth w New Jersey, które delikatnie mówiąc, nie należało do listy najprzyjemniejszych miast świat. Jako jedynak sporo czasu spędzał z ojcem przed ich małym, wielorodzinnym domem, usytuowanym koło torów kolejowych. Zazwyczaj trenowali baseball, ulubiony sport pana Browna.
Charlie utrzymywał rodzinę pracując w systemie trzyzmianowym jako brygadzista w stoczni Kearny. Gdy tylko tata znikał w pracy, mały Hubie wymykał się z kolegami by wyczyniać rzeczy, o których dziś na strzeżonych osiedlach nawet nie śni się koszmarów. Pewnego dnia ukradł z marketu zabawkę i wrócił z nią do domu. Przedmiot przyuważył rodzic, który po wstępnych pytaniach złapał syna za rękę i zaprowadził go kilka kilometrów na piechotę do owego sklepu, kazał przeprosić obsługę, a nawet oddał pieniądze i kazał je synowi odpracować.
Z perspektywy czasu Hubie określa rodzica jako „wymagającego”, dodając:
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
„Moja żona, która jest bardzo wrażliwa, uważa, że mam w zwyczaju karać się samemu za porażki, tak jak dawniej karał mnie ojciec z powodu kiepskiej gry. Być może to jeden z powodów, dla którego nienawidzę przegrywać.”
Oprócz obowiązków w domu Brownów były oczywiście i przyjemności – główną zaletą Elizabeth jest bliskość mieściny do Nowego Jorku, a konkretnie stadionu Yankees. Tata i syn jeździli wspólnie oglądać mecze, w cenie 1.75 dolara za dobre miejsca.
Już jako dziesięciolatek Hubie czuł się mężczyzną – miał dorywczą pracę, na podwórku nie bał się nikogo, ale ojca wciąż szanował. Wielkie wrażenie robią dzisiejsze wywiady z Brownem, gdy starszy mężczyzna, która zazwyczaj wypowiada się ze swadą i dobrze wie jak używać języka, zapytany o tatę milknie, oczy mu się szklą i mówi:
„Wielką trudność sprawia mi mówienie o Charliem, ponieważ był gigantem. Człowiekiem, który potrafił zrozumieć myśli innych, zaskarbić sobie przyjaciół, ale jeśli miałbym określić go jednym słowem, byłoby to – solidny. Jako od sportowca wymagał ode mnie wiele, ale wiedziałem, że tylko doskonałość była sposobem na wydostanie się z naszej sytuacji.”
Po drugiej wojnie światowej stocznia zbankrutowała, a pan Brown, wraz z setkami innych stał przez dziewięć miesięcy w kolejce po zasiłek. Gdy w końcu znalazł pracę w szkole Hubiego jako woźny, płatną trzy dolary za sześć dni roboty, udzielił synowi najważniejszej dla niego lekcji:
„Choćbyś uważał się za Bóg wie jak dobrego, to pamiętaj, że w każdym momencie życia od ulicy dzieli cię zaledwie jeden krok.”
„Gdybym tak jak dzisiejsi zawodnicy, wierzył w moc tatuaży – to właśnie ten cytat miałbym na swoim ciele.” – żartuje dziś Hubie.
Właśnie z powodu tej lekcji w swojej karierze Brown najbardziej cenił graczy, którzy potrafili ciężko harować na treningach jak Kareem, oraz takich, którzy doszli do sukcesu krętą drogą wyrzeczeń, jak Giannis. Z kolei dorastanie wokół torowiska Elizabeth wykształciło w nim empatię dla osobników takich jak Bonzi Wells, który trafił pod jego trenerskie skrzydła prosto z Portland, zwanych wówczas Jail Blazers. Hubie wziął swojego podopiecznego o gangsterskich zapędach na stronę i powiedział:
„Wiem o co ci chodzi. Dam ci szansę na pokazanie się i gówno obchodzi mnie co wyczyniałeś w Portland. A teraz bierz się do roboty.”
To był złoty facet – ekscytuje się do dziś Bonzi, a my wracamy do początków kariery Hubiego, w których linia za trzy była traktowana jak koszmarne wypaczenie idei koszykówki.
Tylnymi drzwiami
W liceum Hubie grał i w baseball, i w koszykówkę, a nawet w football. Wstępując na Niagara University ostatecznie wybrał basket, a jego kolegami z szatni byli przyszły gracz NBA Larry Castelllo, Francis Layden, były trener Utah i Charlie Hoxie, który ruszył w świat z globtroterami z Harlemu.
Brown nie był gwiazdą swojej drużyny, w najlepszym sezonie 1954-55 rzucał średnio 8.3 punktu, a najlepiej zapamiętał pewne spotkanie z dwoma dogrywkami. Przed ostatnią odsłoną trzeba było zrobić dłuższą przerwę, by wywietrzyć halę – zgromadzeni na niej kibice mogli wówczas palić, a po tak długim czasie, wokół parkietu wisiał smog, a kosz skrywał się gęstą mgłą nikotynowego dymu.
Nie widząc szans na dalszą karierę zawodniczą, ale kochając koszykówkę, Brown najpierw szukał swojego miejsca wstępując do armii, kolejno ucząc w szkole fizyki, by w końcu przez dziewięć lat trenować drużyny licealne. Już wówczas szedł na przekór trendom – szybko pozbywał się ze składu seniorów, a stawiał na żółtodziobów.
W Fair Lawn dyrektorzy łapali się za głowę, gdy ekscentryczny coach i nauczyciel zapewnił im bilans 2-16. Jednak już na starcie kolejnego roku postawienie na młodość procentowało, a zespół wygrał pierwszych pięć spotkań.
Piastując wygodną posadę Brown postanowił zaryzykować i mając już żonę i dzieci na utrzymaniu, przeniósł się za znacznie mniejsze pieniądze do Duke, gdzie był asystentem trenera, ale i osobą odpowiedzialną za rekrutowanie nowych zawodników. Jak mówił:
„Zawsze miałem gadane, ćwiczyłem ten kunszt. Potrafiłem przekonać każdą matkę naszych potencjalnych studentów. Taki to biznes.”
Wtedy zgłosił się do niego dawny znajomy, Larry Castello i zaproponował pracę w swoim sztabie trenerskim Bucks, z Kareemem i Oscarem Robertsonem.
„To była moja szansa. To był wielki moment” – wspomina Brown.
NBA – ABA i inne skróty
W święto dziękczynienia 1973 roku zmarł Charlie Brown i nigdy nie doczekał się widoku swojego syna prowadzącego zawodową drużynę koszykówki. Wówczas Hubie jeszcze mocniej pogrążył się w pracy, podpatrując nie tylko innych szkoleniowców, ale przede wszystkim graczy. Abdul-Jabbar trenował ponoć jak wściekły, a gdy przed kluczowymi dla losów spotkania akcjami, trenerzy brali czas i pytali jaką akcję z ich repertuaru chciałby wykonać, odpowiadał: Dla mnie to bez różnicy, ważne żebym to ja oddał rzut.
„Każdy kto jest w świecie NBA dłużej, doskonale wie, które gwiazdy tak naprawdę chcą brać na siebie ciężar gry w ostatnich sekundach, a które tylko udają pewność siebie” – mówi dziś w wywiadach Brown.
W finałach NBA 1974 roku Bucks przegrali w siedmiomeczowej serii z Bostonem, prowadzonym przez duet Covens-Havlicek, ale praca Hubiego została dostrzeżona przez kierownictwo Kentucky Colonels z ligi ABA, którzy zaproponowali mu objęcie stanowiska głównego trenera.
Na pierwszy meczu Hubiego zaproszeni zostali jego dwaj bliscy przyjaciele, którzy zasiedli na trybunach, mając jednak między sobą jedno puste krzesełko – dla ojca – wytłumaczył im krótko Brown. Debiutujący trener od razu sięgnął po mistrzostwo ABA, w kolejnym sezonie odpadł w drugiej rundzie play-off, a później nadeszło trzęsienie ziemi w postaci fuzji z NBA i Brown znalazł się na bruku.
W międzyczasie Hubie pierwszy raz miał okazję trenować w systemie, w którym istniała linia rzutów trzypunktowych. W swoim zespole posiadał nawet lubującego się, w tych nietypowych jak na połowę lat 70’, rzutach- Louie Dampiera (794 trójki w… dziewięć sezonów). Gdy na jednym z treningów Loui pędził w kontrze 2 na 1 i zamiast atakować kosz oddał rzut zza łuku, wściekły Hubie przerwał akcję i wyrzucił zawodnika z boiska. Dziś Curry rzucający z połowy w pełnym biegu nie dziwi nikogo.
Furiat wśród Jastrzębi
W sezonie 77-78 Brown został ogłoszony głównym trenerem Atlanta Hawks i stało się dokładnie to, czego ludzie oczekiwali po tej drużynie – wielkie nic, w postaci bilansu 31-51. Zaledwie rok później osiągnęli jednak rekord 41-41, a Hubie otrzymał statuetkę Coach of The Year. Na kolejne takie wyróżnienie musiał czekać długie 26 lat…
W Atlancie Hubie był fenomenem, człowiekiem porównywalnym do gwiazd estrady, postacią bardziej znaną niż zawodnicy swojego zespołu. Wówczas Hawks byli jedyną drużyną NBA zlokalizowaną na głębokim, wciąż rasistowskim południu. Kto chciałbym lepiej zrozumieć mentalność tego miasta u progu lat 80’, powinien obejrzeć serial „Utracone dzieci Atlanty” lub drugi sezon świetnego Mindhuntera.
Gdy na boisku biegali czarnoskórzy zawodnicy, na trybunach zasiadali głównie biali reprezentanci klasy robotniczej, to przy linii bocznej biegał i wrzeszczał facet ubrany w jaskrawą, kraciastą marynarkę, równie kolorową koszulę z szeroko rozpiętym kołnierzem i błyszczące buty. I tutaj mamy dwie narracje.
- Trener wyciąga z przeciętnych graczy to, co najlepsze, w dodatku jeszcze zmaga się z problemem narkomanii (!) w szatni, gdy przynajmniej troje graczy zażywa regularnie kokainę. Przepłaceni koszykarze potrzebują silnej ręki i właśnie takie podejście zapewnia im Brown.
- Hubie obrzuca swoich graczy wyzwiskami nie tylko w szatni czy podczas time-outów, ale i w prasie. Białej społeczności podoba się wprowadzony rygor, koszykarzom – niekoniecznie. Oblężeni przez coacha i kibiców zamykają się w swoim świecie, a niektórzy uciekają również w używki.
Zapewne prawda leży gdzieś pośrodku, a co do Hubiego wydaje mi się, że ze swoim podejściem do życia w ten sam sposób prowadziłby i białe, i czarne drużyny, więc jakiekolwiek oskarżenia na tle rasistowskim są tu bezpodstawne.
Po tłustym czasie przyszedł sezon 1980-1981, w którym Hawks zmagali się z kontuzjami, a Browna zwolniono z powodu kiepskich wyników na trzy mecze przed końcem rundy zasadniczej. Rozgrywający Charlie Criss powiedział wówczas:
„Ciężko patrzeć, gdy coś takiego dotyka człowieka, będącego typem zwycięzcy, wojownika. To smutna sytuacja.”
Komunikat zarządu był bardziej wyważony w słowach, Michel Gearon publicznie ogłosił:
„Doceniam wkład Hubiego w rozwój naszej organizacji, ale zmiana jest potrzebna dla dobra przyszłości Hawks.” Poza kamerami oceniał ponoć Browna jako demagoga.
Zgodnie z przewidywaniami Crissa, Brown załamał się po zwolnieniu, szczególnie, że praca stanowiła wówczas jego obsesję. „Czuł się upokorzony i zawstydzony” – dodawał bliski znajomy Hubiego. Ukojenie po upadku z wysokiego konia, był trener znów odnalazł rzucając się wir obowiązków zawodowych – prowadził szkolenia motywacyjne i analizował mecze dla CBS. Uważał jednak, że sposób podawania informacji fanom NBA stoi na żenującym poziomie, a widz traktowany jest jak szóstoklasista, który nie jest w stanie pojąć statystyk i nawet podstawowych koncepcji organizacji gry.
Wielki powrót
Brown kolejną pracę w NBA znalazł w New York Knics, ale w latach 82-87 nie osiągnął z zespołem większych sukcesów, których zawsze oczekuje się w Mieście. Wydawało się, że najlepszy czas Hubiego – Trenera przeminął wraz z Hawks, gdy nagle, po szesnastu latach przerwy na pracę w TV, na jego zatrudnienie zdecydowali się fatalni Mepmhis Grizzlies.
Niedźwiadki nie wiedziały jeszcze wówczas czym jest Grit&Grind, ba, nie orientowały się nawet zbytnio jak smakuje zwycięstwo. Dość powiedzieć, że sezon 2002-2003 zaczęły od bilansu 0-8. Wówczas to Jerry West wykonał telefon do Browna, a ten w wieku 69 lat został najstarszym wówczas coachem NBA. Rok później Hubie z rekordem 50-32 wprowadził Grizzlies pierwszy raz w historii organizacji do play-off, w dodatku od razu z szóstego miejsca.
Przemiana pośmiewiska ligi w drużynę z potencjałem, przyniosła mu drugie w karierze wyróżnienie CoTY. Sny o potędze Memphis już w pierwszej rundzie rozwiali jednak Spurs, odprawiając pretendentów 4:0. Oficjalnie Brown zrezygnował ze stanowiska rok później z powodów zdrowotnych.
Poza kulisami mówiło się też o konflikcie Brendena Browna, syna Hubiego, zatrudnionego przezeń w charakterze asystenta, z Jasonem „White Chocolate” Williamsem. Panowie wrzeszczeli na siebie publicznie w trakcie meczu w Dallas, a Bóg wie co działo się w ich relacji podczas treningów. Konflikt podsumował zgrabnie, jak zwykle dyplomatyczny absolwent Duke, Shane Battier:
„Mieliśmy wiele szczęścia mogąc pracować z Hubiem. Teraz zasługuje na to by więcej czasu poświęcić swojej żonie i wnukom.”
Drogi Czytelniku, który znasz już co nieco charakter Browna, z pewnością mówisz teraz pod nosem – „No, na pewno.” I masz rację, nasz bohater nie umie żyć bez pracy.
Filozofia
Kilka słów należy poświęcić specyficznemu stylowi, z jakim Hubie prowadził swoje drużyny. Przede wszystkim ponad gwiazdy stawiał monolit, uważał, że All-Star powinien najpierw doskonale podawać i bronić, a dopiero na końcu tej wyliczanki – zdobywać punkty.
Obserwatorzy śmiali się, że rozrysowane przez niego wznowienie piłki z autu bardziej przypomina plan ataku na Normandię, niż mecz koszykówki. Słynna stała się jego rotacja, uwzględniająca ciągłe korzystanie z dziesiątki zawodników i przyznawanie im dużych minut. Gracze żartowali, że u Browna dobrze nie być starterem, bo wtedy istnieje duże prawdopodobieństwo, że kluczową dla meczu końcówkę przesiedzisz na ławce. Tylko Paul Gasol grał ponad 30 minut, a liderem punktowym Grizzlies został ze średnią 17.5 punktu, co również świadczy o równomiernym rozłożeniu sił.
Nad atak Hubie przedkładał jednak obronę – jego zespoły biegały jak szalone, a nikt w lidze nie rzucał wówczas więcej punktów po przechwytach.
30 folderów
Abstrahując od trenerskich losów Browna, które dla wielu są prehistorią koszykówki, to w pamięci fanów zostanie on na długo jako fachowy głos płynący z ekranu telewizji ESPN czy ABC. Hubie wielką rolę przypisuje przygotowaniu do meczu, analizie przeciwników i pozakulisowym rozmowom z ludźmi ze świata NBA. Przede wszystkim jednak szanuje widza:
„Będąc trenerem z 32-letnim doświadczeniem, przez 25 lat mówcą motywacyjnym i kolejne lata prowadzącym koszykarskie akademie dla coachów, nauczyłem się jednej, podstawowej zasady. Nigdy nie lekceważ inteligencji słuchających cię ludzi.”
Zawsze przed meczem przy którym pracuje, ogląda co najmniej dwa poprzednie spotkania danych zespołów. Analizuje zachowanie graczy, trenerów, rozrysowuje sobie charakterystyczne dlań zagrywki. Co więcej, odkąd tylko zakupił pierwszy komputer, posiada w nim trzydzieści folderów, każdy przeznaczony dla osobnego klubu NBA, w których gromadzi wszelkie potrzebne informacje na ich temat.
Anegdotami sypie jak z rękawa, szczególnie gdy jego rozmówcą jest dziennikarz starej daty. Młodszych interesują głównie dwa zagadnienia:
– Czy LeBron może być rozważany jako kandydat na GOAT?
– Czy Jordan zdobywałby dziś milion punktów co mecz?
Hubie, w przeciwieństwie do niektórych fanów koszykówki z lat 90’, nie obraża się, że gra się zmienia. Pamięta doskonale jakim skandalem była nowinka w postaci rzutów trzypunktowych. Uważa jednocześnie, że dzisiejszy basket premiuje ofensywę, szczególnie chroni niskich graczy atakujących obręcz. Jako przykłady podaje eliminację hand-checkingu i wprowadzenie flagrant fauls, skutecznie zniechęcających obrońców do twardszej gry. Czy James zostanie GOAT? Poczekajmy z ocenami do końca jego kariery, stopuje entuzjazm Brown.
Porozmawiać
Chciałbym usiąść z Hubiem przy dobrej kawie, z wyłączonym dyktafonem i posłuchać co do powiedzenia ma członek Koszykarskiej Galerii Sław. Jaka naprawdę była Atlanta schyłku lat 70’? Czy Jason Williams to lider czy tylko samolubny magik? NBA – wciąż sport czy już tylko biznes? I wiele, wiele innych.
Warto mieć przed oczami postać Browna gdy znowu zechce nam się marudzić na modłę „Kiedyś to były czasy, a dzisiaj czasów nie ma.” Hubie ma dziś 88 lat i wciąż kręci go ta Gra, wciąż komentuje i od dzieciństwa – nie narzeka.
Grzegorz Szklarczuk
[/ihc-hide-content]