
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Oczywiście, po wygraniu meczu nr 2 serii z Phoenix Suns na ustach wszystkich znalazł się Brandon Ingram. Już 37 punktów z 21 rzutów robiło wrażenie. A 11 zbiórek, 9 asyst i całkiem sporo dobrych akcji w obronie?
Ingram, szczególnie w drugiej połowie, chodził po wodzie. Gdy rozgrywał najlepszy mecz w karierze, niejeden skaut przypominał sobie draft 2016, gdy debata „czy Ingram może odebrać Benowi Simmonsowi pick nr 1?” się toczyła, choć przez większość obserwatorów uznawana była za lekko niedorzeczną.
Przecież Simmons miał być australijskim LeBronem Jamesem. Jasne.
Sześć lat później po prostu jest słabszym koszykarzem od Ingrama. Mało odkrywcze stwierdzenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że od roku de facto nie gra w kosza? OK, w zanadrzu mam inne, nieco bardziej obrazoburcze: niespełna 25-letni (!) Brandon Ingram ze swoim kontraktem (100 mln dol. za kolejne trzy lata gry) ma większą wartość rynkową niż o cztery lata starszy – i o 15 kg za ciężki – Anthony Davis ze umową 120/3.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Gwoli przypomnienia: Lakers, by zdobyć mistrzostwo 2020, za Davisa oddali Pelicans nie tylko Ingrama, ale także Lonzo Balla, Josha Harta i trzy czwarte swojej przyszłości wyrażonej w pickach draftu. Zrobiliby to jeszcze raz? Na pewno. W końcu decyzję podejmował LeBron, a on o przyszłości Lakers ( i innych swoich klubów) myśli w trakcie swojej kariery równie często jak Damian Lillard o obronie.
Wniosek? Może po prostu David Griffin jest jednak dobrym menedżerem? Może to on a nie LeBron tak naprawdę zbudował mistrzowski zespół w Cleveland? Może to nie przypadek, że po jego rozwodzie z Cavs było już tylko gorzej?
Może fakt, że w 2019 roku wybrał z nr 1 Ziona Williamsona przed Ja Morantem był tylko wypadkiem przy pracy, który zdarzyłby się dziewięciu z 10 menedżerów klubów NBA postawionych przed takim wyborem?
Fakt, że ulokował 158 mln dol. w kontrakcie Ingrama, a ani centa w umowie Lonzo Balla się broni.
Harta wymienił na CJ McColluma i Larry’ego Nance’a. Jednym słowem, oddając Anthony’ego Davisa do Lakers zamienił go na duet liderów obecnej drużyny – Ingrama i McColluma, trzeciego zawodnika wystawianego, nieco eksperymentalnie, ale jednak w pierwszej piątce (Jaxson Hayes) oraz kluczowego rezerwowego (Nance).
To czterech graczy z zasadniczo siedmioosobowej rotacji, z której korzysta w play-off prowadzący Pelicans debiutant na stołku trenerskim Willie Green.
Trzech pozostałych? Debiutanci.
Ostatni draft broni Griffina jeszcze bardziej niż wymiana Harta na McColluma i Nance’a. Dwa wybory – z nr 17, 35 – wystarczyły mu do tego, by pozyskać trzech zawodników, którzy w wygranym meczu nr 2 z Suns spędzili na parkiecie łącznie 80 minut.
Wybrany z 35 numerem Herb Jones to koszykarski Rocky. Występując w NCAA spowodował, że kilka dni po operacji nadgarstka, grając z jedną sprawną – oczywiście, że słabszą! – ręką, zakończył mecz z dorobkiem 17 zbiórek. Mało? W końcówce trafił dwa rzuty wolne.
Tak, NCAA to to specyficzne miejsce do uprawiania gry w koszykówkę.
Jones już ten sezon powinien zakończyć przynajmniej w drugiej piątce najlepszych obrońców, ale pewnie ze względu na fakt bycia debiutantem zostanie przez głosujących pominięty. Ale to właśnie on może zadecydować o losach serii z Suns. W drugim meczu serii był odpowiedzialny za krycie Bookera. Ten w pierwszej połowie zdobył 31 punktów. Kolejnych Pelicans nie rzuci. Do gry wróci najwcześniej za 2-3 tygodnie.
O ile będzie miał do czego wracać. O ile Herb Jones nie wyłączy z gry Chrisa Paula, a maszyna Monty’ego Williamsa – pozbawiona napędu swoich dwóch liderów – nie okaże się, jak niektórzy wieszczą, perpetum mobile.
CP3 zagonić do narożnika będzie próbował także drugi z debiutantów Pelicans. Uściślając – Joe Alvarado z narożnika będzie atakował.
W meczu nr 2 jeszcze się nie udało, ale zuchwały złodziej z Portoryko ma już kilka imponujących kradzieży na koncie.
Koszykarscy puryści powiedzą: ej, taka podwórkowa obrona to rozwiązanie na krótką metę! Jasne.
– W szkole średniej słyszałem, że w NCAA to się nie sprawdzi. W NCAA przestrzegano mnie, że na wyższym poziomie, a już szczególnie w NBA, to nie przejdzie. Cóż, okazało się, że koszykówka to koszykówka, zasadniczo gra się w nią wszędzie dość podobnie – śmieje się Alvarado.
JJ Barea i Carlos Arroyo mają w NBA godnego następcę. Alvarado jest pochodzącym z Portoryko nowojorczykiem. Wychowywał się na Brooklynie, chadzając tymi samymi ścieżkami co była niedoszła gwiazda ligi Sebastian Telfair. Na szczęście w głowie ma bardziej ułożone, więc karierę zrobi większą. Kilka tygodni temu podpisał z Pelicans czteroletnią umową.
Jak na standardy NBA nieszczególnie wysoką – gwarantuje „tylko” 6,5 mln dol. – ale to odpowiednik kontraktów zawodników wybranych w trzeciej dziesiątce pierwszej rundy draftu. Rodzina była wzruszona.
- Gdy zadzwoniłem, by poinformować o tym rodziców, przez dłuższą chwilę wisieliśmy na słuchawce, nic nie mówiąc. Oni płakali, ja płakałem. Szczególny moment – wspomina Alvarado.
Wraz z pochodzącym z Alabamy Jonesem spędzają wiele czasu. Nie zgadzają się w wielu kwestiach. Poza jedną.
- Największy talent do gry w basket z naszej trójki ma Trey. To tylko kwestia czasu, gdy eksploduje – zapewniają.
Jeśli wydarzyłoby się to podczas serii w Suns, sensacja może stać się faktem.
- Spokojnie, w czwartej kwarcie meczu nr 2 Pelicans po prostu trafiali rzuty na niespotykanym poziomie. Już tego nie powtórzą – pocieszają się dziennikarze i kibice z Phoenix.
A co, jeśli oprócz Ingrama i McColluma trafiać zacznie też Murphy? Oj potrafi.
- To dopiero początek wyjątkowej historii – mówił po zwycięstwie w pierwszym meczu fazy play-in nad San Antonio Spurs CJ.
Mało kto brał tę uwagę poważnie. Przecież Pelicans mieli w kolejnej rundzie paść w starciu z Clippers.
Po raz ostatni zespół rozpoczynający play-off z ósmego miejsca wygrał serię pierwszej rundy w 2012 roku, gdy 76ers wykorzystali kontuzję Derricka Rose’a i wyeliminowali Chicago Bulls.
Dla Davida Griffina zwycięstwo z Suns miałoby szczególne znaczenie – to w tym klubie spędzi niemal 20 lat, ale by otrzymać szansę pracy w większej roli w 2010 roku musiał Phoenix opuścić.
Zion już biega. Ponoć nawet uczestniczy w grze 5 na 5. Gdyby wrócił do gry w tych play-off, to by była dopiero wyjątkowa historia…
Mecz nr 3 już w sobotę nad ranem czasu polskiego.
Michał Tomasik
[/ihc-hide-content]