Grzegorz Kukiełka – lepszy koszykarz, lepszy człowiek

Grzegorz Kukiełka – lepszy koszykarz, lepszy człowiek

“Chcę być trenerem, który nie będzie dawał grać po układach, który nie musi krzyczeć, by coś przekazać. Trenerem, który będzie szanował każdego, który pracuje nad sobą i trenerem, który przyjmuje krytykę konstruktywnie” - mówi Grzegorz Kukiełka, były gracz klubów ekstraklasy, obecnie zawodnik drugoligowego BC Swiss Krono Żary i trener młodzieżowy.
Grzegorz Kukiełka / fot. M. Bodziachowski, Legia Warszawa

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>

Pamela Wrona: Jakie przesłanie kryje się za tatuażem, który znajduje się na Twoich plecach?

Grzegorz Kukiełka: “Nikt poza Bogiem i poza nami nie może nas oceniać”. Religia nie jest łatwym tematem. Z tym tatuażem wiąże się przesłanie, które mówi, że istnieje Bóg – stwórca wszystkiego, ale tak naprawdę to my kierujemy rzeczywistością i jedynie my sami możemy na końcu dnia się osądzić i ocenić co zrobiliśmy dobrze, a co źle. Wierzyłem od zawsze, że prędzej czy później przyjdzie dzień sądu.

Jaki byłeś wobec siebie na koniec dnia?

W życiu mamy wiele relacji interpersonalnych z kobietami, rodzicami, z własnymi dziećmi, najbliższymi przyjaciółmi czy kolegami z drużyny. Ważne jest, by na koniec dnia, tygodnia czy miesiąca, zrobić sobie świadomy rachunek sumienia – czy nie byłem egoistą w tych relacjach, czy mówiłem prawdę, czy to co mówiłem było potrzebne, czy to było miłe i tak dalej. 

Chociaż każdemu czasem puszczą nerwy, bo każdy z nas posiada układ nerwowy, to chodzi o to, żeby świadomie wiedzieć kim się jest, kontrolować emocje, oceniać się świadomie i dzięki temu wzrastać jako człowiek.

Czułeś, że pisana była ci gra w koszykówkę?

Zaczynałem od różnych sportów. Grałem w piłkę nożną jako stoper, uprawiałem lekkoatletykę, skakałem w dal, wzwyż, biegałem na 300 metrów i oczywiście grałem w koszykówkę. 

Pamiętam jak dziś, trener po zawodach lekkoatletycznych przyszedł do mnie i zapytał czy nie chce przyjść do niego na trening. Odpowiedziałem, że na następnych zawodach dam mu odpowiedź, ale szybko pobiegłem do trenera koszykówki w szkole, pytając co mam robić. On odpowiedział mi: „wybierz co bardziej kochasz i to trenuj”.

Więc wybrałeś koszykówkę.

Wybrałem koszykówkę. Do tego później grałem podczas mistrzostw Europy kadetów czy juniorów, z koszykarzami, którzy byli z mojego rocznika jak Nicolas Zisis (CSKA Moskwa, Benetton Treviso), Kristaps Janicenoks (BK Ventspils) i na pewnym etapie rywalizowaliśmy jak równy z równym. Po latach rozwinęli się do tego stopnia, że zrobili karierę w EuroCup czy w Eurolidze. 

Po udanych mistrzostwach Europy kadetów dostałem się z Marcinem Stefańskim do kadry rocznika 82, czyli graliśmy z rok starszymi graczami. Tam miałem przyjemność rywalizowania z takimi gwiazdami jak Tony Parker, Boris Diaw czy Vassilis Spanoulis. Choć wtedy wszyscy byliśmy młodzi i nikt nie wiedział jak będzie wygladała przyszłość, to widać było, że mają już ogromny talent.

Czy miałeś w sobie żal, że nie wszystko potoczyło się tak jak chciałeś?

Uważałem, że może w Polsce nikt nie potrafił wyciągnąć ze mnie tego, co wyciągnięto z tych chłopaków za granicą. Miałem emocjonalne wewnętrzne rozterki. Czułem, że brakowało człowieka, który mógł na mnie postawić.

Myślałem: „nie gram, bo są układy”, miałem żal do niektórych osób. I nie będę ukrywał, że na tamten czas myślałem inaczej, bo bym skłamał.

Którą emocję najtrudniej było zaakceptować?

Najtrudniej było pogodzić się ze świadomością, że przecież na etapie koszykówki młodzieżowej rywalizowało się z tymi koszykarzami ramię w ramię, niczym szczególnym nie różnili się ode mnie, może jedynie Tony Parker był z innej planety (śmiech). 

Byłem trzecim strzelcem Europy obok wyżej wymienionych zawodników, więc gdy w trakcie swojej przygody śledziłem ich kariery, prowadziłem wewnętrzną walkę i różne emocje mi wówczas towarzyszyły. Czułem jeszcze bardziej, że czegoś brakowało – jakiegoś trenera co na mnie postawi lub systemu szkolenia jak u kolegów z innych państw, który pomoże mi wzrastać i wybić się w seniorskiej koszykówce. 

Mimo świadomości, że idzie to dobrze, ale nie tak jak powinno, frustracja rosła – i tą emocję było najtrudniej zaakceptować.

Czego nauczyła cię koszykówka?

Po 25 latach grania w koszykówkę, dochodzę do wniosku, że na pewno nauczyła mnie dyscypliny, świadomości tego, że są zawodnicy, którzy tak samo ciężko pracują i nie jest się zawsze najlepszym. Trzeba dążyć do tego, żeby być najlepszym dla siebie, natomiast zrozumienie tego, że można zajść daleko mając odpowiednią etykę pracy można przełożyć również na inne dziedziny, nie tylko w sporcie.

Co rozumiesz przez bycie najlepszym?

Dla mnie pojęcie “bycia najlepszym” nie istnieje przy tak dużej liczbie sportowców. Zawsze, jedyne co możesz zrobić to być lepszą wersja samego siebie z dnia poprzedniego.

Winy szukałeś w sobie?

Rozpoczynałem swoją przygodę z koszykówką na przełomie lat 90-tych i 2000, i przeszedłem przez wszystkie etapy szkolenia, bo grałem w kadrach młodzieżowych, w kadrze B, jedynie poza tą seniorską. Gdy dostałem się do ekstraklasy zadawałem sobie pytania: „czemu nie gram po 30 minut w meczu, przecież mam talent”…

Aby znaleźć odpowiedź i wyciągnąć inne wnioski, trzeba było dojrzeć?

Z czasem zacząłem robić rachunek sumienia, rzeczywiście zacząłem myśleć inaczej, uświadamiając sobie, że może mogłem więcej trenować latem, kiedy można zrobić największy postęp. Sam dostrzegłem, że do pewnego momentu tych wakacji nie przepracowywałem, tak jak należało i zacząłem dopiero później. 

Nie miałem mentora, który by mnie naprowadził i wskazał odpowiedną drogę. Nie było obok mnie osoby, która powiedziałaby: „idź na salę i oddaj nie 3000 rzutów, a dwa razy więcej” „popracuj nad tym, zrób to i to, „zbuduj lepsza masę mięśniową” i tak dalej. Nie było takich fachowców, jak teraz i trzeba było radzić sobie samemu, nie mając takiej wiedzy jak teraz.

Trudno było samemu to zrozumieć?

Prosty, zwykły chłopak chciał grać w koszykówkę, zakochał się w niej po uszy, był szybki i ambitny (śmiech), ale nie zaznał odpowiedniego ukierunkowania. Nie uważam, że byłem gościem bez talentu, który próżno chciał być w miejscu, do którego się kompletnie nie nadawał. Było w podświadomości to, że przyjdzie kolejny sezon i na pewno będzie lepiej i w końcu uda się zaczepić wyżej – i tym żyłem. 

Lata leciały, a czas nie stał w miejscu. Różne uczucia i myśli mi wtedy towarzyszyły. Wówczas zrozumiałem, że winę zawsze trzeba najpierw znaleźć w sobie, ale wtedy tego nie wiedziałem.

W pierwszym sezonie w ekstraklasie, zostałem najlepszym debiutantem w PLK, były oczekiwania, że w kolejnym otrzymam więcej minut, że zostanę w Polpharmie. Nagle okazało się, że trener Dariusz Szczubiał nie widzi mnie w składzie, odszedłem do Astorii Bydgoszcz licząc, że tam znajdę swoje miejsce i wszystko się ułoży. Miałem być zmiennikiem Litiwna Aivarasa Cepulisa, ale akurat Michał Chyliński wrócił z Malagi w rodzinne strony i automatycznie zostałem trzecią opcją.

Z perspektywy czasu nie było do końca tak, że spocząłem na laurach, ale miałem chyba w sobie zbyt wiele nadziei. I nie miałem tak, że po otrzymaniu tytułu debiutanta pomyślałem: „ok, to teraz będę ciężej trenować na treningach”. To mogło być przyczyną tego, jak się wszystko potoczyło. Mogłem po prostu robić więcej – więcej trenować, nie patrzeć na to czy jest ktoś lepszy, ile dostaję minut i czy mi się coś należy czy nie. Teraz już wiem, że trzeba czasami uderzyć się w pierś i nie czekać na to, aż ktoś wyciągnie do ciebie rękę i powie ci co masz robić.

Kiedy nastąpił przełomowy moment w Twoim podejściu?

Przełomowy moment był wtedy, kiedy pierwszy raz pojechałem na Getbetter z Jakubem Dłoniakiem. Tam zacząłem trenować i tak naprawdę w wieku około 30 lat nauczyłem się „jab stepa”, prostego zwodu, którego przedtem nikt mi nie pokazał, a którego później używałem i robiłem sobie miejsce do rzutu lub robiłem „jab&go” i penetrowałem. I wtedy doszło do mnie, że nawet w tym wieku można nauczyć się czegoś nowego i jest jeszcze tyle wiedzy do zdobycia, by się rozwijać.

Po treningach na GetBetter, po których był widoczny progress i po niezłymi sezonami w Polpharmie Starogard Gdański, zadzwonił do mnie trener Igor Milicić z Anwilu Włocławek, do którego nie trafia się za piękne oczy.

Które sezony dały Ci najwięcej?

Nie mam jakiegoś przełomowego sezonu w swojej karierze, który dał mi najwięcej, bo wszystkie były piękną przygoda i ciekawymi doświadczeniami z których można było coś wyciągnąć.

W czasie kariery odczuwałeś to, że brakuje stabilizacji?

Grając w ekstraklasie i nie otrzymując wystarczającej liczby minut i widząc to, że nawet gdy jesteś lepszy od obcokrajowca, to i tak niewiele to zmieni, bo przyjeżdżał nowy i lepszy na jego miejsce. Dlatego schodziłem ligę niżej, bo nie chciałem przeżyć dziesięciu lat w PLK, nie będąc znaczącą postacią. Chciałem mieć radość z gry, biorąc jeszcze pod uwagę, że kariera przecież nie trwa wiecznie.

Potrzebowałeś niedawno rocznej przerwy od koszykówki…

Po awansie z Astorią Bydgoszcz urodziła się moja córka Nadia, zostałem w domu, czyli w Zielonej Górze, aby pomóc swojej kobiecie w obowiązkach, bo byliśmy sami. Pojawiały się oferty – z Łańcuta, Pelplina, ale do konkretów na końcu nie doszło. 

Przyszedł jeszcze koronawirus, więc doszedłem do wniosku, że po tylu latach tułaczki wolę, aby moja córka dorastała w jednym miejscu i miała stabilizację. Aż pojawiło się zainteresowanie ze strony BC Swiss Krono Żary.

Grzegorz Kukiełka / fot. arch. BC Swiss Krono Żary

.

Z wiekiem i doświadczeniem zmieniło się postrzeganie koszykówki?

Zmieniła się percepcja postrzegania koszykówki ze względu na narodziny córki. To nie ja jestem już najważniejszy. Miałem swoje 5 minut w życiu, grałem, jeździłem po Polsce, grałem sezon w ekstraklasie węgierskiej. Koszykówka nadal jest dla mnie bardzo ważna i nie zamieniłbym jej na nic innego, natomiast zeszła na drugi plan, bo dzięki córce pojawiły się nowe emocje. Włączyłem tryb bardziej rodzinny. I zawsze chciałem być trenerem…

Kiedy zacząłeś na poważnie o tym myśleć?

Szczerze, zawsze słyszałem hasła od nauczycieli, rodziny „co będziesz robić po karierze, przecież nie trwa to wiecznie”, więc stwierdziłem, że oddając całe serce koszykówce, po odwieszeniu butów chciałbym być przy niej nadal.

Zacząłem być bardziej uważny, robić notatki i wyciągać coś od każdego szkoleniowca. Dziś też wiem, że to nie jest proste, bo posiadać wiedzę, to jest jedno, ale umieć ją umiejętnie przekazać to drugie.

Jaki obraz trenera tworzył się latami w Twojej głowie?

Przez kolejne lata bycia koszykarzem tworzyłem w głowie obraz trenera, jakim chciałbym kiedyś być. Chcę być trenerem, który nie będzie dawał grać po układach, który nie musi krzyczeć, by coś przekazać i trenerem, który będzie szanował każdego, który pracuje nad sobą i trenerem, który przyjmuje krytykę konstruktywnie.

Koszykówka z perspektywy trenera wygląda inaczej?

Oczywiście, że inaczej. Na razie nie miałem możliwości pracowania z seniorami, prowadzę w Żarach rocznik 2005. Uczestniczę w tym kilka miesięcy, zbieram doświadczenie, dużo obserwuję. Jest to dla mnie wyjątkowy czas. Zaraz skończę 37 lat i jeszcze gram. Musiałem się przestawić. Mamy trzy treningi i mecz w tygodniu, a do tego prowadzę młodzież, gdzie do niedawna tylko grałem oraz miałem dwa treningi dziennie i siłownię.

Pierwsze spostrzeżenia?

Za dużo kryją strefą w grupach młodzieżowych, co zabija na tym etapie koszykówkę (śmiech). Do tego widzę teraz, jak ciężko jest zmotywować niekiedy zawodników.

Co więcej, wydaje mi się, że 20 lat temu młodzieży bardziej na wszystkim zależało. Każdy żył od meczu do meczu, był bardzo zaangażowanym. Teraz jest dużo rzeczy, które je od tego odciągają. Dochodzą do tego aspekty wiary. Zdążyłem już zauważyć, że nie wszyscy w siebie wierzą. Nie są powoływani do kadry, nie jadą do większych ośrodków i tracą pewność siebie.

Czyli wracamy do punktu wyjścia, bo praca nad głową ma duże znaczenie.

Teraz psychologia poszła do góry, poszerza się świadomość, że nie tylko ciało gra, a jeszcze głowa, która często ma właśnie kluczowe znaczenie. Niekiedy można mieć świetne predyspozycje fizyczne, ale boiskowe IQ nie jest zbyt wysokie i tacy gracze potrzebują więcej pracy z głową i mentalnie, a niektórzy mają silny mental i odnajdują się na boisku, są pewni siebie, mają pewny rzut z daleka, ale są słabsi na poziomie fizyczności, penetracji pod kosz. 

Do roli trenera powinno należeć to, by do każdego podejść indywidualnie i z każdego wyciągnąć to co ma najlepsze, jednocześnie pracując nad jego

słabościami. Teraz każdy wie, że trzeba pracować zarówno nad fizycznością, jak i nad mentalem, ale kiedyś tak nie było. Ale wiadomo, łatwo o tym mówić, a praca trenera, co teraz widzę, nie jest łatwą sprawą. Jest wręcz cięższa i brakuje czasu, więc można gdybać co powinien trener, a rzeczywistość weryfikuje. Dlatego ważna jest pasja i cierpliwość.

A co najczęściej działo się w Twojej głowie?

Miałem dużo myśli, z którymi byłem sam, obwiniałem się, że może powinienem oddać ten konkretny rzut, a w innej sytuacji jakbym wybronił, to może bym dostał więcej minut… A później nikt nie powiedział co mam zrobić, aby grać lepiej i być dłużej na boisku. Często słyszałem za to: „zepsułeś”, „nie trafiłeś”.

Słowa mają moc?

Zdaję sobie sprawę, że trenerzy w trakcie sezonu nie mają tyle czasu, aby każdemu poświęcić uwagę. Wydaje mi się, że kiedyś bazowało się na prostych komunikatach, ale bez wskazówek co zrobić, by to udoskonalić. Nie było tylu wykwalifikowanych osób i placówek co teraz, gdzie można być pod okiem fachowców i tam pracować nad tymi wszystkimi elementami. Ale prawda jest taka, że wiele słów zostaje w głowie i nie zawsze działają na nas pozytywnie, mogą zabrać wiarę w siebie.

Trzeba szanować każde zwycięstwo, ale i umieć przegrywać?

Z moimi graczami jesteśmy codziennie od 1,5 do 2 godzin dziennie i pewną wiedzę, spostrzeżenia mogę im przekazać, ale ta największa gra odbywa się także w domu. Ważne jest wychowanie. Trzeba zwrócić uwagę, czy dany chłopak wychowuje się z obojgiem rodziców, jaką ma sytuację w domu, jakie wartości i etykę pracy wyniósł z domu, jak reagują rodzice po meczach i czy wywierają jakąś presję. Ja mogę graczowi pewne rzeczy przekazać, ale gdy wróci do domu i będzie rozmawiał z rodzicami, wszystko diametralnie może się zmienić, jeśli to podejście nie będzie prawidłowe.

Pojawia się wówczas wewnętrzny konflikt?

Słyszałem już, że niektórzy bardziej stresują się na meczach, gdy są rodzice, nie potrafią rozmawiać z rodzicami po meczach, bo ojciec się nie zna, a ocenia, wymaga tylko by w gazecie było 20 pkt, a chłopak po prostu chce dalej grać i przez to się zamyka. 

Są zawodnicy, którzy mają talent i na pewnym etapie sami sobie to uświadamiają i to ich motywuje, ale są tacy, którzy są na średnim poziomie, ale czasami pójdą do przodu i się wybiją, a czasami odpadną. I twierdzę, że im więcej zawodników mocnych, na średnim poziomie, ale wierzących w siebie, którzy chcą stawać się lepszymi, to będzie więcej tych najlepszych. Bo skoro najlepszy rzuca po 30 punktów, a obok jest dwóch kolegów, którzy widzą, że nie mają tego talentu co on i przez to rezygnują, tracąc wiarę w siebie. 

Często w takim chłopaku pojawia się konflikt, jeśli rodzic nie bardzo potrafi na ten temat rozmawiać. Myślę, że duża rola w kształtowaniu zawodnika jest również po stronie rodziców, a później trenera, bo to musi ze sobą współgrać.

Mam wrażenie, że opowiadasz o tym przez pryzmat własnych doświadczeń.

Nie ukrywam, że z ojcem prowadziłem różne rozmowy i czasami miałem podcinane skrzydła. Gdy grałem w Zielonej Górze u boku świetnych koszykarzy z wyżej półki jak Walter Hodge czy Chris Burges, ojciec przychodząc na mecze mówił: „masz piłkę to rzucaj, wjeżdżaj”, nie rozumiejąc, że jest taktyka, że trzeba zrobić dwa ruchy, aby wyprowadzić gwiazdę do rzutu, że pracuje na to cała drużyna, aby wyprowadzić strzelca na pozycję. 

A czasami słyszałem „tutaj mogłeś rzucić, po co mu podajesz” i tak dalej. Pojawiał się konflikt, bo ciężko było mu to wytłumaczyć. Chciał żebym tylko rzucał, później trochę się to zmieniło. Miał obraz tego, że miałem talent i chciał żebym to wykorzystał. Z jednej strony miał rację, ale z drugiej, trochę nie rozumiał jaka jest koszykówka. Myślał, że mnie motywuje, a tak naprawdę pojawiała się frustracja.

Rozwód rodziców mógł być takim bumerangiem, który wracał do Ciebie na różnych etapach Twojego życia?

Moi rodzice rozwiedli się jak byłem nastolatkiem, nie byłem pełnoletni, bo miałem jakieś 15 lat. Musiałem szybko dojrzeć. Pewnego dnia ojciec po prostu od nas odszedł i nas zostawił, mama wyjechała do Niemiec, brat też poszedł w swoją stronę. Ja zostałem sam z koszykówką. 

Na szczęście byłem w Szkole Mistrzostwa Sportowego, więc z dala od tego. A na nieszczęście zrezygnowałem z niej po dwóch latach i podjąłem tę decyzję w zasadzie sam.

Gdyby nie koszykówka to…

Szczerze? Gdyby nie sport, to nie wiem gdzie bym wylądował, mógłbym pójść w różnym kierunku. Nie byłbym na pewno takim człowiekiem, jakim jestem teraz, bo sport uczy życia. Koszykówka stała się dla mnie odskocznią, dała mi stabilizację mimo tego wszystkiego.

Jak sobie to tłumaczyłeś?

Nie chcę nikogo obwiniać, ale po części w życiu brakowało mi nie tylko prawdziwego trenera, ale kogoś, kto by mnie nakierował w wielu innych kwestiach. Może rzeczywiście podświadomie szukałem mentora, który mi to wynagrodzi? Dryfowałem na tym statku o nazwie koszykówka sam. Można powiedzieć, że zostałem rzucony na głęboką wodę, czarowany przez agentów i trenerów, a zanim się obudziłem, łatka i opinia była wydana. W Polsce lubią ludzi szufladkować.

Jakie łatki trzymały się Ciebie?

„Penetruje tylko w prawo”, „słabiej broni”, „graj z nim 1na1, bo jest nastawiony tylko na atak”. Teraz wydaje się proste, co należało zrobić, aby nad tym pracować. Wtedy, gdy miałem 20 kilka lat? Niezupełnie.

Później bardziej zmieniłeś się jako koszykarz czy jako człowiek?

Zmieniłem się na obu płaszczyznach na lepsze i za to jestem wdzięczny koszykówce. Dlatego będzie w moim sercu do końca moich dni.

W jakim momencie jesteś dziś?

Chociaż zawsze mogło być lepiej, cieszę się z tego jak się potoczyła moja kariera i moje życie. Zebrałem cenne doświadczenia, ukształtowało mnie to jako człowieka, mam wspaniałą rodzinę. Mimo wieku, wciąż mam głód grania, nic mi nie dolega i jestem w dobrej formie, natomiast chcę już transformować się na ławkę trenerską, zaczynając od adeptów. A później, kto wie? Wiem, że nie ma nic za darmo.

Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38