
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Zagrać 20 meczów w NBA to marzenie niejednej osoby, ale God Shammgod miał zupełnie inne plany. Swego czasu był jednym z najlepszych graczy młodego pokolenia w Stanach Zjednoczonych, a jego akcje po dryblingu przyniosły mu ogromną sławę.
Shammgod – wtedy jeszcze jako Wells po nazwisku panieńskim matki – swoją legendę budował zresztą w jednym i jedynym Rucker Parku w Nowym Jorku. To właśnie tam zaczął pokazywać swoje nieprzeciętne umiejętności. Miał też to szczęście, że w szkole jego trenerem był Nate „Tiny” Archibald, czyli legenda NBA i jeden z najlepszych graczy ligi w latach 70. ubiegłego wieku.
13-latek zakochał się w koszykówce i zaczął grać przede wszystkim na ulicach. Jak sam pisał kiedyś w artykule dla The Players’ Tribune, nie miał zielonego pojęcia o takich zawodnikach jak Magic Johnson czy Larry Bird. A choć Madison Square Garden znajdowało się w Nowym Jorku, to było niemal jak obiekt z innej planety.
Dla Shammgoda najbardziej liczyła się ulica, a najświętszym miejscem był właśnie Rucker Park (dla wielu do dziś takim miejscem zresztą pozostaje). Nic więc dziwnego, że początkowo nie zdawał sobie w ogóle sprawy, kim jest ten dojrzały pan, który prowadził zajęcia z wychowania fizycznego w jego szkole.
NAUKI OD LEGENDY
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Archibald był człowiekiem starej szkoły, podczas gdy coraz lepszy Shammgod prezentował zupełnie inną grę – bardziej uliczną, a więc pełną sztuczek i trików. Nastoletni wtedy chłopak wobec trenera zachowywał się więc arogancko, a raz nawet powiedział mu wprost, że jest tylko jakimś „gównianym nauczycielem WF-u”, gdy Archibald dawał mu kolejny wykład. Był to zresztą dobry przykład tego, jaki charakter miał wtedy God, który nie po raz pierwszy wpadł w tarapaty z powodu swojego ciętego języka i aroganckiego podejścia. Nie minęło jednak wiele czasu, a nastolatek podkulił ogon.
.
Na jednej z taśm wideo z najlepszymi rozgrywającymi dostrzegł bowiem znajomą twarz, a choć początkowo nie był w stanie to uwierzyć – kasetę VHS przewijał do tyłu kilkanaście razy – to ostatecznie kolejnego dnia zapytał Archibalda, czy rzeczywiście jest Archibaldem i czy grał on kiedyś w Boston Celtics (to właśnie z bostońską ekipą Tiny święcił największe sukcesy drużynowe, zdobywając w 1981 roku swoje pierwsze i jedyne mistrzostwo NBA). Prawie oszalał, gdy jego przypuszczenia się potwierdziły.
„Teraz jesteś gotów mnie wysłuchać?” – miał po wszystkim zapytać go Archibald.
WALKA O NOWY JORK
Od tego czasu Tiny stał się największym mentorem Shammgoda, wpajając mu przede wszystkim to, by zadbał o swój kozioł. I tak zaczęło się dryblowanie o każdej porze w każdym miejscu, najczęściej z własnym cieniem. Nastolatek z czasem stawał się coraz większą legendą nowojorskich boisk.
Doszło do tego, że o miano najbardziej rozpoznawalnego zawodnika Wielkiego Jabłka konkurował m.in. ze Stephonem Marburym, a ich uliczne pojedynki stały się koszykarskimi i kulturalnymi wydarzeniami miasta, na których pojawiali się m.in. Jay-Z, P. Diddy czy nawet The Notorious B.I.G.
.
Shammgod coraz mocniej piął się w górę w rankingach. Zaczęły się prestiżowe obozy koszykarskie, na których poznał m.in. Kobe Bryanta (ich relacja przetrwała próbę czasu, a God miał później okazję sprzedać kilka trików małej Gigi Bryant) czy wreszcie występ w meczu najlepszych zawodników ze szkół średnich w całym kraju, w którym udział wzięli też m.in. Kevin Garnett, Vince Carter, Paul Pierce, Chauncey Billups czy Antawn Jamison.
Wśród nich także bohater tekstu – zdawało się, że wielka kariera tuż przed nim. Z ofertami przyszły uczelnie, a God ostatecznie postawił na uniwerek Providence.
PIERWOWZÓR JESUSA
Choć uniwersytet jest bliżej Bostonu niż Nowego Jorku, to jednak obrońca i tak pozostał bardzo blisko swoich korzeni. To w szerszej perspektywie mogło być jednym z głównych powodów, dlaczego jego kariera nie potoczyła się tak, jak w pewnym momencie można się tego było spodziewać. Shammgod na uniwersytecie miewał świetne momenty, ale nie pracował zbytnio nad swoją grą. Brakowało mu przede wszystkim lepszego rzutu, a znakomity drybling pewnych rzeczy nie pozwolił przeskoczyć.
Młody gracz zapewne zbyt szybko uwierzył – z pomocą środowiska – że kariera w NBA zrobi się sama.
Trudno jednak dziwić się temu, że w pewnym momencie Shammgod niemal zachłysnął się życiem. Kumplował się z najlepszymi i najbardziej popularnymi raperami, już był legendą Nowego Jorku, a na dodatek jego historia tak mocno zafascynowała Spike’a Lee, że ten postanowił nakręcić film „He Got Game” luźno oparty na życiu Shammgoda.
W głównej roli obok Denzela Washingtona miał wystąpić Kobe Bryant, choć ostatecznie nic z tego nie wyszło, a na wielkim ekranie zobaczyć można było Raya Allena, który to wcielił się w postać Jesusa (kolejnego odniesienie do Goda) Shuttleswortha.
POLSKA PRZYGODA
Po dwóch latach w Providence obrońca zgłosił się do draftu – chciał po prostu sprawdzić, jak mniej więcej wyglądają jego szanse i spróbować swoich sił dopiero w przyszłym roku, ale ostatecznie w naborze został i to był jego błąd. Dopiero z 45. numerem wybrali go Washington Wizards, a Shammgod zamiast kolejnego roku rozwoju w NCAA, ugrzązł w rotacji stołecznego klubu. Ostatecznie zagrał tylko w 20 spotkaniach, a fantastyczny drybling nie zdołał zamaskować jego największych wad. Nie pomagał też niski wzrost.
Wizards bez żalu się więc z nim pożegnali, a Shammgod w NBA już nigdy więcej się nie pojawił. Grał w ligach na całym świecie (w USA, Chinach, Arabii Saudyjskiej czy Chorwacji), a zaliczył także krótką przygodę na polskich parkietach, rozgrywając 27 meczów w barwach Czarnych Słupsk w sezonie 2000/01, o czym kilka lat temu przypomniał Łukasz Cegliński TUTAJ >>
Jak zresztą mówił wtedy Kordian Korytek, który z Shammgodem miał okazję zagrać, był to prawdziwy ewenement, jeśli chodzi o czyste umiejętności techniczne.
CZARODZIEJ W SŁUPSKU
Do dziś zresztą gdziekolwiek by się Shammgod nie pojawił, ludzie go rozpoznają i krzyczą jego imię, które stało się jednocześnie nazwą pewnego dryblingu, a mianowicie popisowego zwodu Goda, który po latach do swojego repertuaru przejęło mnóstwo dzisiejszych gwiazd NBA. Także w Polsce zrobił ogromne wrażenie. „Był tak szybki, że nie łatwo było się z nim nauczyć grać” – wspominał przed laty Korytek.
„Nie zdobywał wielu punktów, nie rzucał z dystansu, ale wiązał całą obronę i nagle podawał ci na taką pozycję, że po prostu nie miałeś wyjścia, musiałeś zdobyć punkty” – dodawał.
.
Łącznie w 27 spotkaniach Shammgod notował średnio 11.9 punktów, 5.6 asyst oraz 2.8 przechwytów, ale choć w Słupsku czarował (w pewnym momencie Czarni wygrali nawet 10 meczów z rzędu), to klub miał wtedy sporo problemów – tak na boisku, jak i poza nim. Koniec końców Czarni awansowali do fazy play-off, lecz w pierwszej rundzie przegrali w pięciu meczach z Anwilem Włocławek.
God w Polsce spędził tylko rok – potem grywał głównie w Chinach, a po odwieszeniu butów na kołek zdecydował się pomagać młodym zawodnikom w rozwoju.
NOWA DROGA
Długi czas nie wiedział jednak, co chce ze swoim życiem zrobić. Wtedy przypomniał sobie jednak, kim był dla niego Tiny Archibald. Wrócił też pamięcią do swojego jedynego sezonu w NBA, kiedy to przed rozgrzewkami zaczepiali go gracze z przeciwnych drużyn – w tym nawet Shaq, KG czy Billups – i prosili, by pokazał coś niesamowitego albo nauczył ich jakiejś sztuczki.
W międzyczasie, mimo tego, że wielkiej kariery nie zrobił, rosła jego legenda, przede wszystkim za sprawą YouTube’a, gdzie setki tysięcy osób mogły oglądać zarejestrowane przed laty popisy Shammgoda i wciąż się nimi zachwycać.
Wszystko to sprawiło, że Shammgod postanowił pomóc młodszym generacjom i zostać trenerem. Wrócił na uniwerek Providence, by dokończyć studia, zostając także przyjętym do sztabu trenerskiego uczelni. Tak zaczęła się jego droga do miejsca, w którym jest dziś – pracuje jako asystent w Dallas, gdzie trenuje indywidualnie z zawodnikami Mavericks.
Ma tam okazję współpracować m.in. z Luką Doncicem, który zdaniem Goda nie tylko ma nieograniczony potencjał, ale też potrafi słuchać i przyswajać wiedzę jak mało kto.
PIERWSZY TAKI TRENER
Shammgod dzięki dołączeniu do Mavs przeszedł zresztą – po raz kolejny – do historii, bo został pierwszym w lidze trenerem konkretnie od dryblingu. „Moja perspektywa jest następująca: jeśli pomożemy zawodnikowi poprawić drybling, to może dzięki temu nie popełni straty albo przeprowadzi akcję, która pozwoli nam wygrać spotkanie” – mówił wtedy Marc Cuban, właściciel teksańskiego klubu.
W ślad za Mavs inne kluby jednak nie poszły (do dziś oficjalnie żaden inny zespół nie zatrudnił trenera typowo od ćwiczeń dryblingu), choć zawodnicy Dallas bardzo chwalili sobie treningi z Godem. Te polegały przede wszystkim na wyjściu ze strefy komfortu – tak, aby przy dryblingu zawodnicy polegali przede wszystkim na swojej kreatywności oraz instynktach.
„Drybling to przede wszystkim praca nóg” – twierdzi Shammgod, a tacy zawodnicy jak Harrison Barnes czy Wesley Matthews (byli już gracze Dallas) stwierdzili, że praca z takim trenerem niesie za sobą ogromną wartość. Ma ona zresztą przełożenie nie tylko na rozwój graczy, ale też na zespół – Mavs w czterech z ostatnich pięciu sezonach (od czasu zatrudnienia Shammgoda przed rozgrywkami 2016/17) byli jedną z najrzadziej tracących piłkę drużyn w całej lidze.
POWRÓT DO KORZENI
Z kolei we współpracy z Pumą legendarny dziś Shammgod wydaje niedługo już drugą kolekcję butów. W ten sposób God niejako wraca do korzeni, bo jak sam mówi, wygląd od zawsze był dla niego bardzo istotną częścią gry w koszykówkę. „Jak grałeś w Rucker Parku, to nie tylko musiałeś dobrze grać, lecz również dobrze wyglądać” – stwierdził w jednym z wywiadów. I choć w NBA kariery nie zrobił w zasadzie wcale, to jednak stał się koszykarską legendą – jeden z rozdziałów swojej historii pisząc także w Słupsku.
Do dziś jego zwodami zachwycają się i młodsi, i nieco starsi zawodnicy – tak obecni gracze NBA, jak i dopiero aspirujące młode talenty. Swego czasu popisy Shammgoda za młodu oglądał m.in. Chris Paul, a jego zwody nieraz pokazywali w NBA tacy gracze jak Kyrie Irving, Russell Westbrook czy Trae Young. On sam żartował kiedyś, że urodził się o 20 lat za wcześnie, bo w obecnej erze rozgrywających miałby w lidze swoje miejsce. Pozostaje mu jedynie przyglądać się, jak kolejne pokolenia budują jego legendę.
.
Tomek Kordylewski
[/ihc-hide-content]