
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Jednym z irytujących skutków ubocznych szalejącej politycznej poprawności jest coraz częstszy w sporcie strach przed nazywaniem porażki po imieniu. Tak jakby kilkunastu dorosłych facetów miało się załamać i rozpłakać, gdy ktoś przy nich głośno zauważy, że przegrali i akurat tym razem byli zwyczajnie słabsi.
Szacunek za rywalizację, chwała zwyciężonym, oczywiście! Ale te wszystkie pluszowe „pięknie walczyli”, „też byliście wielcy”? Grali dobrze, tak. Ale wystarczy spojrzeć na miny tych gości przy odbieraniu srebrnych medali, aby zobaczyć, jak niewiele znaczą dla nich takie frazesy.
Wysoka cena Zastalu
Po niesprawiedliwej decyzji PLK o przyznaniu przewagi parkietu Stali, Zastal na te parę dni zyskał sympatię większości bezstronnych obserwatorów finału. Nawet tych, którzy zazwyczaj głośno podkreślają ciemne historie klubu z Zielonej Góry. Być może także dlatego tak mało jest obiektywnego spojrzenia na fakt, że – nawet grając na wyjeździe – mógł i powinien po prostu wypaść lepiej.
I wcale nie wszystko było działem pecha czy czynników obiektywnych.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
To przecież sam Zastal podjął decyzję, że chce zagrać w bardzo wyczerpującej lidze VTB i kończyć sezon z ponad 70 meczami w nogach i kilkunastoma długimi podróżami do Rosji czy Kazachstanu na koncie, rozbijającymi cykle treningowe i organizmy. Podjął taką decyzję i – przynajmniej w kontekście PLK – przegrał na niej, słaniając się na nogach w decydujących momentach finału.
Wąska rotacja? Był pech z kontuzją Szymkiewicza, ale to też nie jest czynnik do końca obiektywny. Może gdyby Zastal prowadził rozsądniejszą politykę finansową w minionych latach, to podobnie jak wówczas, gdy zdobywał tytuły, także teraz miałby najlepszy zestaw Polaków w lidzie i to on zjadałby Stal szeroką rotacją? I nie miałby problemu z sytuacją, że część polskich graczy i agentów nie chce nawet podejmować z nim rozmów.
Stal wygrała w transfery
Strata 2 najbardziej atletycznych członków zespołu, kluczowych graczy pierwszej piątki, była faktycznie czynnikiem obiektywnym. Nie ma i nie było w polskiej koszykówce zespołu zdolnego odmówić ofercie CSKA Moskwa, oferującego wagon złota za Gabriela Lundberga. Raczej nie było też mowy o zatrzymaniu Marcela Ponitki, chcącego i gotowego ruszać w świat, mającego na stole długi kontrakt w mocnej lidze. Ale już późniejsze ruchy?
Zastal wziął Krzysztofa Sulimę, aby potem uznać (czy słusznie, to odrębna dyskusja), że na playoff, a zwłaszcza na finał, to jest on za słaby. Wziął Skylera Bowlina, który okazał się nie dość dobry, a poza tym nie był rozgrywającym, jakiego potrzebowano. Wziął Davida Brembly’ego, który okazał się dobrym transferem. No i Nikosa Pappasa, który zapowiadał się świetnie, ale miał pecha i złapał poważną kontuzję. Czynnik obiektywny, choć zawodnik był po dłuższej przerwie i było jakieś dodatkowe ryzyko z nim związane.
Bilans transferów Tabaka? 2:2 (dając plusy za Brembly’ego i Pappasa)
Tymczasem Igor Milicić ściągnął: Treya Kella, który sprawdził się doskonale i okazał się jedną z gwiazd playoff, Denzela Anderssona i Marka Ogdena, którzy satysfakcjonująco wywiązali się ze swoich ról, a Szwed nawet pozytywnie zaskoczył.
Nie sądzę, aby trójka z Ostrowa mogła kosztować więcej niż czwórka z Zielonej Góry.
Bilans transferów Milicicia 3:0.
Ktoś wygrał, ktoś przegrał. Jak to w sporcie.
„A nie mówiłem?”
Żan Tabak to wybitny trener, fajna osobowość i inteligentny człowiek. Szybko zorientował się, że po zmianach personalnych jego zespół nie jest już taki silny, jak wcześniej. Konsekwentnie to powtarzał, choć dyplomatycznie i lojalnie ubierał w słowa o „nowej drużynie” czy „eksperymencie”.
I miał rację. Ale te powtarzane co konferencję zastrzeżenia nie zmieniają faktu, że Zastal w finale powinien osiągnąć więcej. Czego innego oczekuje się od trenerów wybitnych, jeśli nie właśnie wygrywania wówczas, gdy nie jest się 100-procentowym faworytem, albo gdy skład nieco słabszy?
Niczego nie ujmując świetnej pracy przez 2 lata Tabaka, jego sukcesom w tym sezonie z VTB, czy szerzej – wprowadzenia do PLK nowej kultury i jakości – on także, podobnie jak Zastal, w finale po prostu trochę rozczarował. Bo bycie „tylko” solidnym w jego przypadku to mało.
Chorwat wypracował sobie u nas trochę taki status jak Gregg Popovich. Jego osiągnięcia i poziom wytworzyły atmosferę, w której zaczęto go chwalić za absolutnie wszystko, we wszystkim na siłę doszukując się przejawów doskonałości. Tutaj – na przykład w awanturach czy faulach technicznych. A może to po prostu były zwykłe nerwy i nieco frustracji?
Czemu nie w Zielonej Górze?
Także i ja uważam, że niezależnie od błędu władz PLK, błąd zrobiła sama Stal, zaklepując sobie własny parkiet na półfinały i finały. Zespół z Ostrowa był na tyle dobry, że miał duże szanse poradzić sobie ze zdobyciem mistrzostwa także na neutralnym gruncie, albo w klasycznych pojedynkach „dom – wyjazd”. Rozepchnięcie się łokciami okazało się bardzo skuteczne, ale wywołało jednocześnie dość powszechną niechęć.
Janusz Jasiński deklaruje, ze chęci na organizację były. Co z tego, skoro Zastal nie był w stanie sprawić, aby „bańka”, skoro w ogóle być musiała, znalazła się w jego hali, albo na neutralnym terenie. Miał przecież pewne prawo – wygrał rundę zasadniczą. Klub okazał się jednak bezsilny, wobec własnej skomplikowanej sytuacji finansowej i toczonych wojenek politycznych. Najwyraźniej tym także się przegrywa sezony.
***
Finały były pasjonujące, a przyszłość rysuje się równie ciekawie. Stal – z trenerem Miliciciem i kilkoma cennymi kontraktami (w tym Jakuba Garbacza) – będzie jednym z faworytów następnych rozgrywek. Zastal, po odejściu trenera Tabaka, będzie w najlepszym razie w takiej sytuacji, jak Anwil Włocławek rok temu.
Tomasz Sobiech
[/ihc-hide-content]