
Pamela Wrona: Gdy próbowałam umówić się na tę rozmowę miałeś zaplanowany zabieg. Był on nieunikniony?
Filip Matczak: Zabieg wykonano w środę 19 lipca. Był to zabieg wycięcia przepukliny. Trudno było tego uniknąć. Diagnozę otrzymałem już jakiś czas temu i wiedziałem, w czym jest problem i co mi dolega.
Zależało mi jednak na tym, żebym dokończył sezon. Uraz pojawił się na początku kwietnia. Po niecałym miesiącu wróciłem do gry, chwilę później rozpoczęły się play-offy i wszystko było dynamiczne i intensywne.
Sporo czasu byłem unieruchomiony, ból pleców bardzo mi doskwierał. Byłem potrzebny w rotacji i sam chciałem dołożyć swoją cegiełkę. Wówczas wiedziałem na czym stoję, ale chciałem zaczekać do końca sezonu, by po procesie eksploatacji zobaczyć, jak wszystko wygląda. Po konsultacji z lekarzami podjęliśmy decyzję, że wykonujemy zabieg.
Była to przemyślana decyzja, co nie wpłynie na moją dalszą karierę. Mam świadomość, w jaki sposób przez to przejść, by wrócić na parkiet. O to się nie martwię. Mam nawet nadzieję, że będę w jeszcze lepszej dyspozycji.
Trudno było grać z doskwierającym urazem?
Podjąłem decyzję, że gram, ale teraz nie wyobrażam sobie, abym miał drugi raz zagrać w tej samej formie i dyspozycji. To była męczarnia. Chciałem robić swoje i mieć swój wkład, natomiast było to trudne.
Nierzadko dla sportu poświęcamy swoje zdrowie. Czy miałeś w sobie poczucie, że zbyt wiele może cię ominąć, przez co było to silniejsze od rozsądku?
Mieliśmy ekipę złożoną z takich ludzi, którzy funkcjonowali jak jeden organizm i dla nich po prostu warto było się poświęcić. Znałem ryzyko i realia, jak to może wyglądać.
Do momentu wystąpienia kontuzji rozrywałem dobry sezon. Po urazie byłem inną osobą, ale chciałem dać z siebie jak najwięcej. Poświęciłem się dla drużyny, zagryzłem zęby, choć nie było to łatwe.
I owszem, teraz muszę to odpokutować, skupić się na swoim zdrowiu i je naprawić. Ale to, co zrobiliśmy w tym sezonie, to tego nikt nam nie odbierze. Mam złoty krążek na szyi, uniosłem w górę puchar jako kapitan zespołu. To jest niesamowite.
Obarczone to było moim urazem, natomiast gdy osiągnęliśmy sukces wiedziałem, że było warto i nie mogę tego żałować.
Przyznałeś, że King Szczecin w sezonie 2022/23 to była drużyna, dla której warto było się poświęcić. Powiedz, co w sobie miała?
Przede wszystkim? Głównym czynnikiem, dzięki któremu udało nam się zdobyć mistrzostwo Polski to była atmosfera, jaka panowała w szatni. Między zawodnikami, sztabem szkoleniowym były naprawdę dobre i fajne relacje. Uważam, że był to klucz do naszego sukcesu.
Co więcej, mieliśmy wzajemne zrozumienie, jeżeli chodzi o role w drużynie, o oczekiwania, ocenę na co kogo stać i jakie kto ma możliwości. Uważam, że wszystko było klarowne, akceptowane i odpowiednio wypośrodkowane. Każdy odgrywał swoją kluczową rolę, dawał to co ma najlepsze i dzięki temu tak dobrze funkcjonowaliśmy.
Wiadomo, są rożne role w zespołach i czasami te drugoplanowe są najtrudniejsze do zaakceptowania, bo każdy chce jak najwięcej. U nas każdy miał wspólny cel i rozumiał co do niego należy. To mogło pozwolić nam osiągnąć sukces.
W tym sezonie były drużyny, które wyglądały naprawdę dobrze, miały rozbudowane składy, ogranie w Europie i doświadczonych zawodników. To nie było tak, że my mieliśmy wszystko. Mieliśmy zawodników, którzy byli młodsi, tych powyżej trzydziestki nie było wielu. To, co zbudowaliśmy wokół zespołu było zatem istotne.
Czy mistrzostwo Polski z sezonu 2022/23 osobiście było większej wagi niż te, które doświadczyłeś już wcześniej?
Tak, bo teraz miałem w tym większy udział. Byłem pełnomocnym zawodnikiem, który miał wpływ na wynik końcowy przez znaczą część rozgrywek. Do momentu kontuzji odrywałem dużą rolę, miałem sporo minut i czułem się dobrze. Do tego, opaska kapitana zobowiązuje i znaczy coś więcej. Było to coś specjalnego.
Pierwsze mistrzostwo w Szczecinie, na które wszyscy pracowali przez wiele lat. Prezes budował i inwestował w klub aż w końcu to do niego wróciło – i to z impetem. Najpierw mówiono, że mamy przejść ćwierćfinały, a raptem awansowaliśmy do finału i wygraliśmy ligę.
Cała organizacja, klub, oddani kibice zasłużyli na takie zwieńczenie sezonu. Liczę, że koszykówka w tym mieście będzie znaczyć coś więcej i będzie moda na tę dyscyplinę.
To, że osiągnęliśmy ten sukces to coś wyjątkowego. Nie przyszedłem do klubu, który ma w swojej historii zaszczepioną walkę o medale, tradycje. Przyszedłem do klubu, który stawiał swoje pierwsze kroki w tym kierunku. Dlatego odczuwam satysfakcję, że mogłem być tego częścią.
Opaska kapitana wzmacnia, buduje, dodaje więcej pewności siebie?
Pewność siebie na boisku zawsze miałem, ale nosząc opaskę kapitana chyba czujesz, że możesz dać od siebie jeszcze więcej. Boisko boiskiem, wszystko weryfikuje, to w jaki sposób się prezentujesz i zwykle tylko to widzą kibice.
I często nie wie się jakim ktoś jest człowiekiem lub wystawia się mylną ocenę.
Tak, szczególnie, że nie widać tej dodatkowej pracy, jaką się często wykonuje za kulisami. Ludzie bliżej związani z koszykówką zwracają uwagę, że ktoś więcej rozmawia, uważniej słucha, jest bardziej aktywny i nie tylko gra w koszykówkę, ale też daje wskazówki i angażuje się w inne rzeczy. To jest istotne. Ja lubię to robić i dobrze się w tym czuję.
To rola trenerów, by umiejętnie korzystać z takich zawodników?
Uważam, że to mądrość trenerów, by wykorzystywać osoby, które mają takie predyspozycje, zaangażowanie i cechy, by dawać od siebie coś więcej. A to może mieć dobry wpływ na efekt końcowy. Trener Arkadiusz Miłoszewski to zrobił, bo miał doświadczonych graczy, którym zaufał i z nimi rozmawiał, wyciągał z tych rozmów bardzo wiele.
To nie jest łatwe, bo trzeba potrafić wszystko rozdzielić i wiedzieć, jakie rzeczy z tych relacji z zawodnikami wykorzystać. Trener korzystał z tych wspólnych rozmów i przekładał to później na funkcjonowanie naszej drużyny. Darzę trenera dużym szacunkiem, jestem wdzięczny za to, że mi zaufał i powierzył opaskę kapitana. Mam nadzieję, że też jest z tego wyboru zadowolony.
Pewności siebie ci nie brakowało, ale ona z wiekiem jakoś się kształtowała?
Sądzę, że pewność siebie jest budowana przez lata gry. Jesteś mądrzejszym zawodnikiem, zbierasz doświadczenie – są to owoce każdego rozegranego sezonu. Z pewnością dodaje to większej pewności siebie. Natomiast doświadczenie i ogranie pozwala łatwiej odnaleźć się na boisku.
Nie ukrywam, że mam warunki fizyczne, jakie mam. Jestem niski, może mocniej zbudowany, natomiast trenerzy mieli zawsze kłopot z określeniem, czy jestem bardziej jedynką czy dwójką, w którym kierunku lepiej pójść. Zawsze byłem na rozdrożu.
Myślę, że trener Miłoszewski znalazł dla mnie idealne zadania, bo łączyłem granie na pozycji numer jeden i dwa, a tak czuję się najlepiej. To, pozwalało mi, aby mieć zaufanie do swoich umiejętności, do tego co potrafię, by łatwiej się odnaleźć. Sądzę, że bez tego trudno wejść na odpowiedni poziom. Centymetrów może brakuje, na pewno mogłoby być ich trochę więcej…
Ale nie można mieć wszystkiego (śmiech).
To prawda (śmiech). Mam pełną świadomość tego, że może nie jestem nie wiadomo jak utalentowany, ale ciężka praca i odpowiednia głowa doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem.
W moim odczuciu koszykarską tożsamość buduje i kształtuje się latami.
Na pewno to nie jest tylko moja zasługa, ale i osób, które pracowały ze mną i z którymi miałem do czynienia, bo to one zbudowały moją mentalność, etykę pracy i wiele pozostałych czynników, które definiują mnie jako człowieka i koszykarza.
Wielu koszykarzy uważa, że najlepszy czas w karierze to ten po trzydziestym roku życia, a w ten wiek lada moment wejdziesz.
I czuję się dobrze, pomimo urazu. Z perspektywy doświadczenia, ogrania, masz rację, że jest to dla gracza najlepszy moment, by wycisnąć z kariery jak najwięcej. Zaraz skończę 30 lat. To nie boli, podchodzę do tego z uśmiechem na twarzy.
Najważniejsze, żeby zdrowie mi dopisywało, bo wiem, że jestem w stanie jeszcze sporo osiągnąć. Jednocześnie wiem, że jest jeszcze pole do manewru i są aspekty, nad którymi muszę popracować, ale to jeszcze przede mną. Chcę dotrzeć do miejsca, w którym siebie widzę i będę do tego dążył.
Zamknij oczy. Gdzie siebie widzisz?
Rozłożę to na czynniki pierwsze. Dla mnie, największą satysfakcją będzie powrót do pełni sił. Patrzę na cele krótkoterminowo i to jest teraz najważniejsze.
A dalej, myślę, że trzeba stawiać sobie wyżej poprzeczkę. W tym roku mamy okazję grać w europejskich pucharach, więc dlaczego by nie pokazać się z dobrej strony? Mam nadzieję, że będzie ku temu wiele okazji.
Na polskim podworku chciałbym, aby King Szczecin był w TOP4 po zakończeniu kolejnego sezonu.
Mimo wszystko, z tyłu głowy nadal tkwi kadra narodowa, która momentami – i z różnymi skutkami – się przewijała. Jeśli mam z góry narzuconą swoją drogę, to sądzę, że powinienem robić wszystko tak, jak najlepiej potrafię, a to co jest mi pisane po prostu się wydarzy. Nie wszystko da się przeskoczyć, ale ważne jest to, aby mieć motywację.
Perspektywa, że koszykówka na przestrzeni całego życia to tylko krótki fragment coś zmienia?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Chciałbym wykorzystać ten czas jak najlepiej. Kocham koszykówkę i czerpię z niej olbrzymią frajdę. Nie wykluczam, że moja przyszłość nadal będzie powiązana z tym sportem. Są różne predyspozycje i mógłbym to robić. Bycie trenerem to twardy orzech do zgryzienia. Nie wiem, czy jest mi to pisane, ale nie mówię nie. W sporcie ról jest wiele.
Tymczasem, staram się czerpać jak najwięcej od trenerów, z którymi współpracuję i nie ukrywam, że to na relacjach z trenerami można najwięcej skorzystać, a na końcu sam budujesz swoją wizję.
Na razie postawiłem jedną kropkę, pozwoliłem sobie zapoczątkować „Filip Matczak Basketball Camp” i wychodzi to bardzo dobrze. Jestem po drugiej edycji. Myślę przyszłościowo i staram się stawiać kolejne kroki. Działam na kilku płaszczyznach. Poradziłbym sobie i bez koszykówki, ale jednak moje serce bije dla niej.
[/ihc-hide-content]
Pamela Wrona