Filip Matczak: Do przodu z uśmiechem

Filip Matczak: Do przodu z uśmiechem

Filip Matczak w świetnym stylu wrócił na boisko po 3-miesięcznej przerwie, rozgrywając z PGE Spójnią bardzo udany turniej o Puchar Polski. Koszykarz zespołu ze Stargardu opowiada nam o rehabilitacji, zmianach w drużynie i szansach w pozostałej części sezonu.
Filip Matczak / fot. A. Romański, plk.pl

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Wojciech Malinowski: Śledził Pan mecze kadry?

Filip Matczak: Jak najbardziej

Jakie wrażenia?

Pozytywne. Najpierw duży niedosyt po meczu z Hiszpanami, gdyż długo walczyliśmy i byliśmy w stanie to spotkanie wygrać. Zadecydował ostatni gwizdek, trochę kontrowersyjny, trochę na wyrost – to na pewno boli.

Spotkanie mogło być rozstrzygnięte po dogrywce i to na korzyść polskiego zespołu. Szkoda, że chłopacy nie dostali takiej szansy. Mimo wszystko z oceny gry to uważam, że była ona na plus, fajnie pograliśmy.

Z kolei z Rumunią to już sam skład był bardzo pozytywny – wielu młodych zawodników i myślę, że dobrze to wyglądało. Na pewno pozytywny wrażenie, zapewne na wszystkich polskich kibicach, zrobił Jeremy Sochan.

Rozmawiamy w trakcie pana podróży z rodzinnej Zielonej Góry do Stargardu, gdzie jeszcze dzisiaj (wywiad został przeprowadzony w poniedziałek – red.) treningi wznowi PGE Spójnia. Czy Pan osobiście nie żałował trochę, że przerwa w rozgrywkach nadeszła wtedy, gdy akurat wrócił Pan do gry po długiej pauzie spowodowanej kontuzją?

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Nie, wręcz przeciwnie. Nadal potrzebuję czasu i treningów, by osiągnąć pełną dyspozycję. Bardzo się cieszę, że wróciłem i zagrałem w Pucharze Polski, gdyż ciężko pracowałem i rehabilitowałem się, wykonywałem też dodatkową pracę na treningach. Nadal jednak to nie była moja 100-procentowa dyspozycja, gdyż cały czas czułem dyskomfort i wiem, że miałem spory zapas, by wyglądać na parkiecie znacznie lepiej.

Do tego potrzebny jest jednak czas i właśnie dlatego odebrałem ją bardzo pozytywnie. Chcę ją wykorzystać jak najlepiej, by powrócić w swoim jeszcze lepszym obliczu.

Proszę opowiedzieć, co dokładnie Panu dolegało, że potrzebna była operacja i 3-miesięczna przerwa?

Miałem kontuzjowany kciuk lewej, mojej rzucającej ręki. Zerwane więzadło i jakieś poboczne problemy, zatem cieszę się bardzo, że poprzez zabieg udało się wszystko naprawić.

Pamiętam, że dosyć długo grał Pan w meczach, gdy już się o tej kontuzji mówiło.

Rzeczywiście, było tak przez dwa miesiące – problem pojawił się w połowie września, a operacja odbyła się w połowie listopada. Nie wspominam tego za dobrze, gdyż nie było to nic przyjemnego. Najważniejsze, że jest to już jednak za mną, teraz pozostaje tylko wzmacniać, pracować i doprowadzić do tego, bym poczuł się jak najbardziej komfortowo na parkiecie.

Trudno było przetrwać ten okres, gdy znajdował się Pan poza grą?

Trzeba było sobie radzić. Przyznam, że nie miałem lekko, gdyż przez półtora miesiąca po zabiegu miałem drut w kciuku i zgodnie z wytycznymi lekarza miałem zabroniony każdy wysiłek fizyczny, nawet rowerek. Starałem się jednak wplatać inne rzeczy, które nie wymuszały na organizmie zmęczenia, by podtrzymywać swoje ciało.

Gdy za to drucik udało się wyciągnąć, to chwilę odczekałem, by organizm i kciuk odpoczął, po czym wróciłem do pracy. Stopniowej, gdyż nie można było wjechać „z buta”, ale krok po kroku było coraz lepiej. Udało mi się też wrócić na parkiet chwilę wcześniej, niż na początku zakładaliśmy z lekarzami, gdyż pierwszy terminem powrotu był przełom lutego/marca. Udało się jednak zagrać na Pucharze Polski, złapać pierwsze minuty i bardzo się z tego cieszę.

Pan wrócił do gry, a po drodze wypadł z kolei Tomasz Śnieg, co spowodowało pewne przetasowania w składzie.

O ile w moim przypadku, to zespół przez dłuższy czas wiedział o urazie i fakcie operacji, to u Tomka wszystko wydarzyło się nagle i cała sytuacja była dla nas ciosem. Akurat przydarzyło się to w momencie, gdy drużyna złapała fajną formę i dobrze sobie radziła.

Podcięło to zatem skrzydła i zrobiło się w zespole ciężej, co spowodowało zmiany w zespole. Ja jednak nad roszadami w składzie specjalnie się nie zastanawiam. Nie analizuję, robię swoje i koncentrowałem się na razie na tym, by w jak najlepszej formie wrócić do drużyny i jak najbardziej jej pomóc.

Puchar Polski był dla was bardzo udanym turniejem – dwie wygrane ze Śląskiem i Treflem, a w przegranym finale z Zastalem też długo stawialiście mocny opór. Podbudowało to zespół?

Na pewno. Już wcześniej jednak podkreślałem, że do Pucharu Polski mocno się przygotowaliśmy i wiedziałem, że stać nas na dobrą grę. Czuliśmy, że idziemy w dobrym kierunku i jesteśmy w stanie nawiązać walkę z czołowymi drużynami w lidze.

Dzięki naszemu podejściu i wykonanej pracy udało się zrobić dobry wynik. Wiadomo, zabrakło wisienki na torcie w postaci wygranej w finale, ale postawiliśmy się drużynie z Zielonej Góry i myślę, że możemy dobrze ocenić naszą grę. Mam nadzieję, że to dobry prognostyk przed czekającymi nas spotkaniami w końcówce sezonu. Teraz chcemy zrobić to, co sobie założyliśmy i awansować do play off.

Jesteście jednym z dwóch zespołów w tym sezonie, drugim jest Anwil Włocławek, który miał w tym sezonie 3 szkoleniowców. Miał Pan kiedyś taką sytuację?

Było tak chyba w Zielonej Górze w sezonie 2017/2018, gdy zaczynaliśmy z trenerem Gronkiem, potem przyszedł Andriej Urlep, a w meczach o 3. miejsce prowadził nas Andrzej Adamek.

W Stargardzie pracował Pan jednak z 3 trenerami jeszcze w trakcie sezonie zasadniczego. Wyobrażam sobie, że między trenerem Winnickim i teraz Łukomskim są spore różnice w stylu prowadzenia zespołu. Ciężko jest się zaadaptować do tak częstych zmian w trakcie jednych rozgrywek?

Na pewno każdy szkoleniowiec ma swoją wizję, swój system, podejście i zasady. Jednak, jak już wcześniej wspomniałem – my jako zawodnicy staramy się tego za bardzo nie analizować, po prostu chcemy z takich sytuacji wybrnąć i iść do przodu. Każda taka sytuacja nie była na pewno przyjemna, ale cieszymy się, że cały czas możemy osiągnąć zakładany cel, którym są występy w play off.

Wszystko jest w naszych rękach i wspólnie cały czas możemy zrobić coś fajnego.

„Po co tak naprawdę walczycie o 8. miejsce, skoro tam i tak czeka was szybkie 0:3 z Zastalem”– spotkał się Pan z takimi opiniami w ostatnim czasie?

Przede wszystkim to rzeczywiście tak jest, że nasza obecna sytuacja w tabeli nie pozwala nam myśleć o wyższym miejscu w tabeli niż ósme. Tabela pokazuje całość sezonu, wszystkie wzloty i upadki w jego trakcie.

Myślę, że nie tylko my, ale każdy zespół chce się jednak w tej „ósemce” znaleźć. Lepiej ją mieć, niż być na 9. czy 10. miejscu. Awans do play off podsumowuje wykonaną robotę i pokazuje, że udało się wykonać założony cel. Większość drużyn nie myśli przecież o tym przed sezonem, by ograniczać się do walki o utrzymanie.

Jeżeli uda się zatem nam ten cel zrealizować, to na pewno będziemy się z tego cieszyć. A to, że wtedy zagramy z Zastalem, który w tym momencie gra bardzo dobrą koszykówkę, to już jest inna bajka, o której będziemy myśleć później. Najpierw jednak musimy zadbać o sam awans w czekających nas 6 meczach, jest on w naszych rękach i nie możemy wypuścić go z garści.

Dopiero gdy go wywalczymy, to pomyślimy – co teraz? W play off zdarzają się jednak różne sytuacje, także niespodzianki.

Grał Pan w swojej karierze w klubie z rodzinnej Zielonej Góry, gdy ten zdobywał mistrzostwo Polski. W ubiegłym sezonie był Pan z kolei w Legii, która notowała bardzo nieudany sezon. A teraz pełni Pan ważną rolę w ekipie Spójni, która walczy o play off. W której z tych sytuacji, które miały też zapewne przełożenie na Pana rolę w zespole, czuje się Pan najlepiej?

Zawsze trzeba patrzeć przez pryzmat całokształtu drużyny. Zawodnik chciałby mieć jak najlepsze liczby, cyferki i być na ustach wszystkich kibiców. Na końcu jednak rozlicza się całokształt zespołu i jego wyniki. Dla mnie najważniejsze jest to, żebym był w drużynie, która wygrywa i w którym czuję się komfortowo. To zresztą przekłada się potem na jej wyniki.

Jako zawodnik z pewnym doświadczeniem zdaję sobie sprawę, że drużyny są różnie budowane, różne wymagania mają też trenerzy. Trzeba potrafić adekwatnie na to zareagować i odnaleźć się w każdej sytuacji. Niezależnie jednak od tego, czy rzuca się 15 punktów na mecz, czy 5, to nadal można rozwijać się, iść do przodu i stawać się coraz lepszym koszykarzem. Trzeba jednak zaakceptować swoją rolę i starać się jak najlepiej ją wykorzystać.

Co Filipowi Matczakowi sprawia największą przyjemność na parkiecie?

(śmiech) Myślę, że to, co widać, czyli oddanie całego serca i zaangażowania, co oczywiście zaczyna się od obrony. To potem nakręca i buduje całą grę. To jest moje podejście, którym staram się zacząć każdy mecz. Jak zacznie się od defensywy, zaangażowania, to reszta przyjdzie sama z siebie. To sprawia mi największą frajdę.

Ma Pan poniżej 190 centymetrów wzrostu, ale raczej nie jest Pan „jedynką”, przynajmniej nie taką typową. Jak Pan sobie z tym radził i radzi cały czas w ligowej karierze? Często przecież zdarzały się sytuacje, że przy ustawieniu na trzech niższych graczy to Pan musiał kryć wyższych i silniejszych rywali. Co wtedy?

Jeżeli zdarzają się takie sytuacje, to poprzez twardą i agresywną grą staram się nie tylko nie okazywać słabości, ale też zniechęcić rywali do tego, by wykorzystywali swoje przewagi właśnie przeciwko mnie. Gdy przeciwnik jest wyższy, to będą zapewne inne elementy, których z kolei ja mogę użyć, by sytuację odwrócić na swoją korzyść.

Pod względem warunków, to oczywiście najlepiej dla mnie byłoby, gdybym grał na „jedynce”. Koszykówka jednak poszła w takim kierunku, że ważni są gracze „combo”, którzy mogą grać z piłką i uzupełniają obie pozycje obwodowe. Trenerzy coraz częściej szukają i chcą wykorzystywać właśnie takich zawodników.

Ja nie boję się wziąć piłki pod pachę, przekozłować, poprowadzić grę, podać, wykreować partnerów. Nie mam może tej naturalności typowego rozgrywającego, ale poprzez swoją agresywność wymuszam błędy rywala i staram się wykorzystywać sytuacje na boisku. Myślę, że na obu tych pozycjach jestem w stanie zostawić sporo dobrego na boisku, by drużyna na tym korzystała, a trener był zadowolony z mojej gry.

To Pana pierwszy rok w Stargardzie, który uchodzi za jeden z najmocniejszych kibicowsko ośrodków w Polsce. Odczuwa się to na co dzień? Zdaję sobie sprawę, że w obecnej sytuacji z koronawirusem może to być w trochę mniejszej skali.

Jak najbardziej to czujemy. Widać to było choćby na początku sezonu, gdy rozgrywaliśmy mecze jeszcze z kibicami. Hala nie mogła być nimi wypełniona, ale i tak było w niej bardzo głośno. Rywale na pewno odczuwali, że fani są z nami i nie będzie im łatwo w takiej atmosferze grać.

Jest tu zatem klimat do koszykówki, odczuwa się, że kibice nią żyją. Jest to bardzo fajny element, że razem można iść do przodu, mieć wsparcie po porażkach i cieszyć się z wygranych.

Wspomniał Pan chwilę temu o oczekiwaniach trenerów. Tak się składa, że jest Pan jednym z najczęściej oddających rzuty z półdystansu koszykarzy w naszej lidze, które to próby zgodnie z zasadami koszykarskiej analityki są uważane za najmniej efektywne. Trenerzy zwracają na to Panu uwagę, mówią – „Filip, trójka albo lay up”?

Raczej nie. Jeżeli zawodnik czuje, że jest to stały element jego gry, to ciężko jest wymusić na nim zmianę i zabrać mu coś, w czym czuje się dobrze. Ważniejsze jest odnalezienie zawodnika na parkiecie, by pozwolić mu z tego korzystać w ramach danego system. Tego typu rozmów, jak Pan zasugerował, to nie ma.

Cały czas staram się jednak rozwijać i dodawać elementy, z których może korzystam mniej, ale wiem, że mogę robić je lepiej.

Wchodził Pan do dorosłej koszyków w czasach, gdy obowiązywał przepis o 2 Polakach. Uważa Pan, że to Panu pomogło? Czy przy obecnych zasadach byłoby trudniej?

Przede wszystkim, to ja miałem szczęście, że trafiłem do bardzo fajnego projektu w Gdyni. Było tam dużo Polaków, którzy dostali swoją szansę i byli otoczeni doświadczonymi zawodnikami, jak Przemek Frasunkiewicz czy Piotrek Szczotka. Do tego zawodnicy zagraniczni, którzy też pomagali w rozwoju.

Ja wtedy znalazłem się w bardzo dobrym miejscu i dużo zawdzięczam otoczeniu, w którym przez ponad 3,5 roku przebywałem. Wiele się tam nauczyłem, nie tylko poprzez pracę z trenerami, ale także kolegami z zespołu. Przykładem był na to właśnie Przemek Frasunkiewicz, z którego uwag korzystałem jeszcze, gdy obaj byliśmy zawodnikami. To samo mogę powiedzieć o Piotrku Szczotce.

Doceniam też pracę osób, które ten klub prowadziły i nim zarządzały. Cieszę się, że tam trafiłem, dokładałem cegiełkę do rozwoju swojego i klubu. Miałem szczęście, że tam wylądowałem i myślę, że ciężka praca, którą tam wykonałem, dużo mi dała.

Za Panem już sporo lat na ligowych parkietach. Wspomina Pan jakichś rywali, przeciwko którymi grało się Panu najtrudniej, albo przeciwnie – zawodnicy na pojedynki, z którymi czekał Pan zawsze z niecierpliwością?

Tu wystarczy mi odnieść się do ostatniego naszego meczu – „Iffe” Lundberg to kawał gracza. Starałem się najlepiej, jak potrafiłem utrudnić mu zadanie, zmusić do błędów czy niecelnych rzutów, ale grało się przeciwko niemu bardzo ciężko. Moja dyspozycja w trzecim spotkaniu po powrocie też nie była taka, jak bym chciał. Nie będę jednak ukrywał, że był to naprawdę trudny zawodnik do zatrzymania.

W czasie pobytu w Gdyni rozwijałem się przy Krzysztofie Szubardze i potem fajnie mi się z nim rywalizowało w meczach. Nawet, jak coś jeden z nas powie drugiemu, to z uśmiechem na twarzy. A jak się pojawi złość, to i tak przybijemy po meczu piątkę i pogratulujemy sobie wykonania dobrej roboty. Podczas spotkań rywalizacja jednak występuje, ale to taka pozytywna, która rozwija zawodników.

Dobrze wspominam też serię play off przeciwko zespołowi z Gdyni, gdy grałem w Legii Warszawa. Tam bardzo mocno staraliśmy się zatrzymać Jamesa Florence’a i Josha Bostica. To była bardzo fajna rywalizacja, dużo szarpania, można było sobie coś powiedzieć, a po zakończeniu też dziękowaliśmy sobie za wysiłek, a także koszykarski trash talk. Ich też bardzo trudno się wtedy kryło, gdyż stanowili o ówczesnej sile Arki.

Z czego byłby Pan zadowolony w ostatnich tygodniach sezonu?

Ja już jestem zadowolony, że udało mi się wrócić po kontuzji na boisko. Puchar Polski pokazał, że wykonałem dużą pracę i byłem w stanie pokazać się w dobrej dyspozycji. To jest na pewno element, z którego bardzo się cieszę.

Nadal są jednak u mnie zapasy, dalsza praca może zaprocentować i przynieść znacznie lepsze rezultaty. Na pewno w tym kierunku będę szedł. Przed nami też 6 meczów, w których możemy zrobić awans do play off. To na pewno zapewni mi dużą radość i uśmiech na twarzy.

Potem ewentualnie znajdą się nowe cele, choćby taki, żeby postawić się mocno faworytowi. Zawsze dążę, żeby iść do przodu i chcę mieć świadomość, że zrobiłem w tym kierunku wszystko, na co było mnie stać.

Rozmawiał Wojciech Malinowski

[/ihc-hide-content] 

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38