
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Zacznijmy od liczb. Do FIBA Europe należy 49 federacji – w eliminacjach do przyszłorocznych mistrzostw wzięło udział 41 z nich, z czego 17 walczyło w prekwalifikacjach. 8 z nich awansowało do właściwych kwalifikacji, gdzie łączna liczba zespołów wyniosła 32. Awans wywalczyły 24 z nich, czyli 75 procent biorących udział.
To kompletny absurd, zwłaszcza że w okienkach grały również cztery reprezentacje, które miały zapewniony udział jako współgospodarze. Sama pogrubiona powyższa liczba mówi niemal wszystko, ale warto popatrzeć na te eliminacje bardziej szczegółowo, bo wtedy można się dobitnie przekonać, dlaczego były synonimem nudy.
Brak niespodzianek
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Gdy awansuje trzy czwarte zespołów, trudno spodziewać się ogromnej liczby niespodzianek. I faktycznie – w przypadku eliminacji do przyszłorocznych mistrzostw prawie nic takiego się nie wydarzyło. Jedyną prawdziwą sensacją był awans Bułgarii kosztem Łotwy. Można jeszcze uznać awans Wielkiej Brytanii zamiast Czarnogóry za niespodziankę, aczkolwiek biorąc pod uwagę skład, jakim w całych eliminacjach grali Czarnogórcy, nie jest to jakoś specjalnie szokujące.
Owszem, było blisko prawdziwej megasensacji, ale dzięki blokowi Mantasa Kalnietisa Litwa uratowała się przed kompromitacją i odpadnięciem przeciwko pozbawionych Iffe Lundberga Duńczykom. Ostatecznie Litwini zagrają więc na swoich 13. mistrzostwach Europy z rzędu.
Mecze bez znaczenia
Brak niespodzianek to tylko jedna strona medalu. Bo gdyby eliminacje były chociaż emocjonujące do samego końca, poprzedni akapit można by jakoś przeboleć. Ale tak nie było.
Skupmy się na właściwej części eliminacji (32 zespoły), bo do najbliższego EuroBasketu – w przeciwieństwie do np. tego w 2015 roku – nie dało się awansować bezpośrednio z prekwalifikacji (wtedy Estonia zakwalifikowała się nawet przed startem ME 2013). Największy zarzut do całych eliminacji jest prosty – fakt, że awansuje tyle krajów, powoduje, że wiele meczów było o nic – a to chyba najgorsza rzecz, jaka może być w sporcie.
Na 96 meczów rozegranych w kwalifikacjach wynik nie miał znaczenia dla co najmniej jednej z drużyn w 39 przypadkach (!). To oczywiście pokłosie udziału w eliminacjach współgospodarzy turnieju. Jaki sens ma granie takich eliminacji, gdy w ponad 40 procent meczów jeden z krajów nie musi grać o awans? W tych 39 przypadkach zawiera się 16 przypadków, gdy wynik nie miał znaczenia dla żadnej z drużyn (przystępując do meczu, obie miały zapewniony awans, albo jedna wiedziała, że awansuje, a druga, że nie).
Gigantomania atakuje
Mania poszerzania składu uczestników mistrzostw nie dotyczy tylko Europy ani tylko koszykówki. W 2016 roku piłkarskie Euro po raz pierwszy odbyło się z udziałem 24 zespołów, co skutkowało również bardzo nudnymi eliminacjami. Mistrzostwa świata w kopaną w 2026 roku będą liczyły już 48 zespołów. W siatkówce mistrzostwa Europy zostały powiększone z 16 do 24 drużyn dwa lata temu. W piłce ręcznej jest podobnie – edycja 2020 ME liczyła już 24 kraje zamiast 16.
Czy gdzieś jest kres tego szaleństwa? Bo niestety często bywa tak, że później zarówno w eliminacjach, jak i we właściwych mistrzostwach, jest…
Im więcej, tym nudniej
I nie chodzi tylko o liczbę uczestników, ale też o gospodarzy turnieju. W 2015 roku EuroBasket miał się odbyć na Ukrainie, ale aneksja Krymu przez Rosję i kryzys polityczny u naszych wschodnich sąsiadów spowodował, że „awaryjnie” mistrzostwa odbyły się w czterech krajach. Najwyraźniej FIBA Europe ten pomysł się spodobał, bo w edycjach 2017 i najbliższej pomysł podtrzymano. I tu pojawiają się dwa minusy.
Pierwszy, już wymieniony – cztery kraje z automatu otrzymują udział w EuroBaskecie. W eliminacjach trenerzy mają spokój, mogą testować różne ustawienia, analizować do woli, pozwalać grać debiutantom, ale kibice z tych krajów mają dwa lata przeżywania jakichkolwiek emocji z głowy.
Drugi, łączący liczbę gospodarzy z ogólną liczbą zespołów – w wielu przypadkach mecze mistrzostw Europy odbywają się przy niemal pustych trybunach. Wystarczy przypomnieć sobie niektóre mecze EuroBasketu 2017. Np. w Helsinkach, w hali mogącej pomieścić 14 tysięcy widzów Polacy walczyli ze Słowenią przy oszałamiającej liczbie 835 widzów w dzień roboczy o godzinie 12:45. Bo przecież jakoś te mecze trzeba upchnąć w terminarzu.
Co z tą Polską?
Ostatni EuroBasket z udziałem 16 zespołów odbył się w Polsce w 2009 roku. W 2011 też miał być z szesnastoma, ale FIBA Europe już po eliminacjach poszerzyła grono uczestników do 24. Gdyby nie to, na Litwę byśmy nie pojechali. W eliminacjach do EuroBasketu 2013 byliśmy najlepsi w grupie, przed ME 2015 podobnie, przed ME 2017 tak samo, więc w tych trzech przypadkach awansowalibyśmy tak czy inaczej.
Ale już za rok – przy takim samym systemie eliminacji jak obecnie, tylko że z awansem 16 zespołów zamiast 24 (przyjmijmy, że dwóch najlepszych z każdej grupy, a nie trzech) – siedzielibyśmy przed telewizorami i oglądali inne kraje walczące o tytuł. Można więc powiedzieć, że akurat w dwóch przypadkach (2011 i 2021) na poszerzeniu zyskaliśmy.
Za, a nawet przeciw
Oczywiście można argumentować, że nawet pomimo tego, że w dużej mierze eliminacje były nudne jak flaki z olejem, spełniły swoją funkcję – walczono przecież też o jak najlepsze rozstawienie przed losowaniem grup EuroBasketu, trenerzy mogli przetestować różne ustawienia, dać pograć młodym itp. W samej kadrze Polski mieliśmy kilka bardzo ciekawych wątków, o których już pisaliśmy tu i tu.
Owszem, to wszystko prawda. Problem w tym, że podstawowa idea eliminacji, podstawowe pytanie, które na ich starcie zadają sobie kibice: „kto awansuje, a kto nie?”, zostało sprowadzone do absurdu. Bo skoro awansuje większość, niespodzianek prawie nie ma, a część meczów bardziej przypomina letnie sparingi, w których wynik jest kompletnie bez znaczenie, to komu są potrzebne takie eliminacje?
Nuda, przewidywalność i rywalizacja o nic to chyba trzy najgorsze rzeczy w sporcie z perspektywy kibica. Dopóki FIBA Europe nie zmniejszy liczby uczestników ME z powrotem do 16 (max. 20), a do tego nie zmniejszy liczby gospodarzy do jednego-dwóch, nie ma co liczyć, że to się zmieni.
Radosław Spiak
[/ihc-hide-content]