
Pamela Wrona: Kiedyś wystąpiłam jako gość podczas wykładów na studiach, gdzie miałam okazję opowiedzieć o pracy dziennikarza sportowego. Wówczas zastanawiałam się, czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe i co dla mnie oznacza. Natknęłam się na wykład Kuby Wojewódzkiego, który przyznał, że dziś trudno jest zdefiniować zawód dziennikarza. Według encyklopedii to ktoś, kto zbiera, organizuje, przetwarza i przekazuje informacje o świecie dalej innym ludziom. Następnie zestawił ze sobą skrajne przykłady, które wykazały, że w każdej z tych sytuacji nadal mówimy o dziennikarstwie. Zatem, czym dziennikarstwo sportowe jest dla Karola Waśka?
Karol Wasiek: Dziennikarstwo samo w sobie jest dla mnie czymś więcej niż pracą. To połączenie pracy i pasji. Kiedyś jeden z koszykarzy powiedział mi: „Enjoy the ride”, czyli ciesz się tą przejażdżką. I faktycznie, jest to przyjemna przejażdżka. Każdy dzień wygląda w ten sposób, że rano zastanawiam się, o czym napisać i do kogo zadzwonić, by poszerzyć swoją wiedzę i przekazać coś ciekawego czytelnikom. A prawda jest taka, że każdego kolejnego dnia są nowe historie do opisania. Kiedyś sobie powiedziałem i tego się trzymam, że jeśli przyjdzie moment, kiedy nie będę odczuwać z tego powodu satysfakcji, to po prostu z tej pracy zrezygnuję.
Powiem Ci taką ciekawostkę. Gdy chodziłem do liceum, to byłem dobry z kilku przedmiotów i trudno było mi określić, który przedmiot jest dominujący. Raz matematyka, raz historia, a raz jeszcze coś innego. W dziennikarstwie też miałem moment, kiedy stanąłem przed decyzją, co powinno być moją mocną stroną i znakiem rozpoznawczym – czy to będą wywiady, newsy, analizy, podcasty? Wtedy patrząc na moje predyspozycje, pomyślałem, że moim targetem będą newsy. Nie chciałem robić zbyt dużych wywiadów, ale tworzyć krótkie formy z ciekawymi informacjami. Znałem swoje wady i atuty.
Mam świadomość, że w tym środowisku są ludzie, którzy piszą ode mnie zdecydowanie lepiej pod względem językowym. Do takich osób zaliczam m.in. Łukasza Ceglińskiego czy Jakuba Wojczyńskiego. Ale pod względem kontaktów i szukania newsów, myślę że jestem wysoko. Ważne było dla mnie to, aby stworzyć własne poletko i coś trwałego oraz dominującego.
Jestem wdzięczny, że mogę wykonywać ten zawód przez tyle lat, chociaż niewiele brakowało, abyśmy tej rozmowy w ogóle nie przeprowadzili. Ponad rok temu, pisząc kolejny tekst, otrzymałem wiadomość od przełożonego, że musimy się pożegnać. Dostałem wypowiedzenie z dnia na dzień. Był to trudny moment, bo było to wtedy dla mnie więcej niż praca. Pracując w Wirtualnej Polsce miałem przeświadczenie, że jestem w miejscu, gdzie będę budował coś na lata, swoją tożsamość. Do teraz nie wiem, dlaczego taka sytuacja miała miejsce, zwłaszcza po trzynastu latach współpracy. Udało mi się jednak trafić do miejsc, w których czuję się bardzo dobrze i komfortowo, jest wzajemny szacunek. To są bardzo ważne wartości zarówno w życiu, jak i pracy.
Często mam wrażenie, że nie każdy ma świadomość tego, jak pracuje dziennikarz sportowy. Czasami choć posiada jakieś informacje, nie zawsze z nich korzysta. Niekiedy są różne ustalenia pomiędzy stronami (trener, zawodnik, klub, agent) i w danej chwili dzieli się tylko tym, na ile w danym czasie ma zielone światło. Z mojego doświadczenia posiadanie zawodnika w domu i bycie jednocześnie dziennikarzem nie należy do najłatwiejszych zadań, mimo że pozwala to na szerszą perspektywę. Chciałabym żebyś opowiedział, jak wygląda to od środka i jak w praktyce korzysta się ze swojej wiedzy.
To jest kluczowe: nikt nie ma monopolu na wiedzę. Czasami gdy coś wiem, nie zawsze mogę się wszystkim podzielić. Są różne relacje, ustalenia, które szanuję i respektuję. To jest istotne. Gdy klub poprosi o to, by na przykład dany transfer nie wyszedł najpierw ode mnie, akceptuję to i przygotowuję materiał, który przynajmniej zdradzi więcej szczegółów i będzie ciekawszy. Czasami działa to na zasadzie „coś za coś”, bo za daną informację druga strona może mieć rzetelny artykuł.
Ja przede wszystkim stawiam na długotrwałe relacje i lojalność. Chodzi o to, by nie „wystrzelać” się z newsa. Nie chcę i nie lubię chodzić po trupach do celu. Zależy mi na relacjach i kontaktach z ludźmi. Dziennikarstwo – w mojej ocenie – to maraton, a nie sprint. My za dwa miesiące nadal musimy funkcjonować wśród tych samych ludzi. Musimy sobie i innym spojrzeć w twarz.
Czasami wiedząc coś, odzywam się do osób, których to dotyczy i informuję o czym będę pisał. Często jest tak, że zawodnik czy trener to akceptuje i co więcej, sam udziela komentarza lub zdradza więcej szczegółów. Ale na to trzeba pracować latami, tak jak na to żeby mieć kontakty i swoje źródła, które albo coś ci przekażą, albo to potwierdzą. To środowisko jest bardzo hermetyczne.
Uważam też, że kluczowe są cechy wolicjonalne, a nie tylko predyspozycje dziennikarskie. Często umawiając się na wywiad rozmawia się także o życiu i o codziennych sprawach. Koszykówka to przecież nie jest całe życie. I myślę, że to też istotne, by rozmawiać z zawodnikami czy trenerami o czymś więcej niż tylko o pick&rollach, zasłonach i rzutach.
I czasami to, co ostatecznie zostaje spisane i opublikowane to zaledwie może 2/3 całej rozmowy, bowiem często są fragmenty „off the record”, dlatego można stwierdzić, że wywiad może być złożonym procesem, który posiada wyselekcjonowane słowa.
A często nawet i mniej.
Bywa i tak, że ktoś ze środowiska koszykarskiego odzywa się sam i prosi, by zamieścić informację na dany temat (choćby w serwisie X). Czasami przekaz jest kontrolowany i nieprzypadkowy, a nawet bardziej wynika z czyjejś inicjatywy.
Oczywiście. Uważam, że w tym środowisku wiele ludzi jest bardzo świadomych, że pewne mechanizmy działają w taki sposób. Trenerzy i zawodnicy muszą powiedzieć coś ciekawego, aby coś się działo. Jeśli każdy mówiłby: „Wygraliśmy mecz bo byliśmy lepsi na zbiórce” to z tego by nic nie było. Trzeba wyjść do innych i powiedzieć coś pikantnego, czasami ostrzejszego, kontrowersyjnego, ale z zachowaniem szacunku i limitu wypowiedzi.
Opowiem taką ciekawostkę. Kiedyś trener Milos Mitrović (Arka Gdynia) na konferencji prasowej wypowiedział się krytycznie o Bartoszu Jankowskim, który przeszedł do Czarnych Słupsk, mówiąc, że „jakby był w otoczeniu takich zawodników, to też by trafiał do kosza”. To mi się nie spodobało, napisałem tekst, w którym zwróciłem uwagę, że nie powinien wypowiadać się w ten sposób. To było nieeleganckie z jego strony. Później usłyszałem, że w klubie była narracja, że buduję wokół osoby trenera negatywną opinię i godzę w jego dobre imię. Po następnym meczu poszedłem do trenera i powiedziałem, co do mnie dotarło i zaproponowałem spotkanie przy kawie. Od tamtej pory mamy bardzo dobre relacje, a wtedy trener sam przyznał, że nie powinien tak powiedzieć.
Wracając do sedna, zdarzają się sytuacje, kiedy ktoś faktycznie sam się odzywa i mówi, żebyś wykorzystał daną informację, bo tym samym chce na przykład pokazać, że coś się dzieje albo po prostu z różnych powodów nie może sam o czymś napisać. Natomiast takie propozycje i działania wynikają z zaufania. I pracujesz na nie latami, a możesz je stracić w jednym momencie.
Każdy może kierować się własnymi wartościami, które będą charakteryzować dziennikarza w określony sposób. Może to być rzetelność, wiarygodność, zaufanie, elastyczność, indywidualne podejście, czy umiejętność słuchania i tworzenia relacji. Wspomniałeś, że dziennikarstwo to maraton, a nie sprint. Często można odczuć, że „dobrego” dziennikarza postrzega tylko przez pryzmat tego, jak szybko i czy pierwszy poda jakąś sensacyjną informację, a nie czy na przykład stworzy jakościowy i potrzebny materiał.
Cenna uwaga, bo tak jest. Jakbym miał wskazać cechy dobrego dziennikarza, żeby latami mógł z powodzeniem pracować w danym środowisku, to myślę że wymieniłbym umiejętność budowania relacji z ludźmi, poznawania nowych osób. Nie robienia czegoś za wszelką cenę. Czasami potrzeba też bycia cierpliwym.
Najpiękniejsze historie są takie, kiedy ktoś wyjeżdża za granicę, wraca po kilku latach i jest zaskoczony, że nadal robisz to samo. Nie ukrywam, że wtedy robi się wewnątrz trochę cieplej. Tak było na przykład z Miodragiem Rajkoviciem w ostatnich tygodniach.
Czasami może być ci z kimś nie po drodze, ale niektórzy doceniają sam fakt, że robisz coś dla koszykówki. Osób piszących o niej nie ma zbyt wiele. Jestem zdania, że te osoby zasługują na szacunek. Niestety, to nie jest za bardzo poczytna dyscyplina w Polsce i być może z tego powodu straciłem pracę w WP. Nie chodzi o to, by narzekać, ale taka jest rzeczywistość.
Żyjemy w takich czasach, że ludzie patrzą na szybkość, a często nie na rzetelność i wiarygodność danych informacji. Nie ukrywam, że kiedyś zależało mi na tym, aby być pierwszym za wszelką cenę i sam narzucałem sobie presję. Ale to nie ma sensu. Wszystko powinno opierać się na relacjach i współpracy.
Często ci, którzy są pierwsi nie zawsze mają dobre i rzetelne informacje. Teraz są sytuacje, że to przypadkowi kibice stają się dziennikarzami i z nimi rywalizują. Liczą się polubienia i to, jakie poruszenie wywoła dany wpis. Przeważnie tak tworzą się plotki, bo niektóre informacje nie są potwierdzone albo też nie wszyscy traktują to na poważnie. Czasami nie tylko stworzenie jakiejś plotki lub puszczenie jakiejś informacji, ale i samo zasugerowanie się, próba jej zweryfikowania, jeśli źródło jest wątpliwe, może nam – jako dziennikarzom – zaszkodzić. Dlatego warto weryfikować informacje w kilku źródłach, a nie tylko opierać się na jednym źródle.
Dzięki koszykówce można poznać wielu ludzi i nawiązać ciekawe znajomości. Można odnieść wrażenie, że w koszykarskim środowisku wszyscy się znają, a social media sprawiają, że kibice są bliżej klubów, zawodników i różnych wydarzeń, mając do nich łatwiejszy dostęp. Kolejnym tematem są sytuacje, kiedy kibice (czasami też ci, którzy w Internecie nie posługują się własnym imieniem i nazwiskiem, są anonimowi) zadają pytania i oczekują odpowiedzi lub jakichś konkretnych działań, często zacierając i naruszając pewne granice, podczas gdy dziennikarz może mieć po prostu własną etykę pracy, której się trzyma.
Nawet ostatnio miałem taką sytuację. Kiedy klub z Torunia dokonywał sporo zmian, napisał do mnie kibic, zadał pytanie, na które ja odpowiedziałem. A potem został zrobiony screen tej rozmowy i wrzucono go na jedną z grup, zapewne czując wielką satysfakcję, że posiada się wiedzę w danym temacie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że później ktoś może mieć do nas o coś pretensje. Chciałem dobrze, a później wyszło jak wyszło. Wrócę do tego, co mówiłem wcześniej: lajki, serduszka i tak dalej. To się liczy. Niestety.
Raz było tak, że zapytałem w jednym miejscu, czy jeden ich zawodnik odchodzi. Okazało się, że ten klub, który chciał przyjąć tego gracza zadzwonił do prezesa klubu, z którym był związany ten koszykarz i z którym ja rozmawiałem, pytając, czy robią ten interes. Klub, z którego miał on odchodzić pierwszy dowiedział się o tej opcji właśnie ode mnie.
Trzeba więc pamiętać, że często balansuje się na bardzo cienkiej granicy i samemu trzeba czasami wyczuć odpowiedni moment i czy pewne ruchy po prostu warto robić. Należy mieć duże wyczucie, trzeba potrafić się także dostosowywać. I czasem lepiej jest już nic nie napisać lub nie podejmować żadnego działania, patrząc długodystansowo, aby później nikt nie miał żadnego żalu.
Myślę też, że praca z ludźmi nie zawsze jest łatwa i trudno jest sprawić, aby każdy był zadowolony. Zdarza się także na przykład, że dziennikarz jest obwiniany za słowa swojego rozmówcy lub kieruje się w jego stronę pretensje o dany artykuł lub wpis, albo też nie szanuje się jego czasu. Czasami chcąc zachować się po ludzku bądź po znajomości, nie zawsze wychodzi to na dobre.
Podobnie jak kibice, którzy często wymagają mocnych wypowiedzi. Czasami się to uda, a odbiór jest inny niż się spodziewałeś, bo dla niektórych coś okaże się kontrowersyjne i niepotrzebne. Zawsze trzeba czuć wewnętrznie, czy dany materiał jest dobry. Często oceniają nas ludzie, którzy niestety nie wiedzą, jak ta praca wygląda od środka.
Nie zawsze potencjalny rozmówca chce się publicznie wypowiedzieć w danym momencie i na pewne tematy. Kluby też nie zawsze są otwarte na rozmowy o niektórych rzeczach, a czasami nie mówią też wszystkiego i całej prawdy. Trzeba być cierpliwym. I tworzyć takie treści, które my sami chcielibyśmy przeczytać.
Nie sztuką jest też przepisać cały zapis rozmowy słowo w słowo. Sądzę, że poza wyczuciem, należy także potrafić umiejętnie stworzyć tekst z wypowiedzi, czasami mając na tyle zaufania, że nie potrzeba autoryzacji. To też wymaga dodatkowego czasu, pracy i podejścia. Słyszę, że się śmiejesz, więc chyba wiesz o czym mówię.
To tak, jak trener Marek Łukomski też mi mówi, że jesteś jego „PR Manager’em” (śmiech). I jest tak jak mówisz, a tego często nie widać lub się o tym nie wie, gdy czyta się już opublikowany tekst. Zapewniam, że ten, bez odpowiedniej korekty i dodatkowo poświęconego czasu czytałoby się zupełnie inaczej.
Powiem, że miałam podobne sytuacje, z zawodnikiem, z którym znałem się dobrze. Czułem się zawiedziony, bo po zgodzie na wywiad, po rozmowie i po otrzymaniu materiału do autoryzacji, przez dwa dni nie było żadnego kontaktu, a finalnie usłyszałem, że jednak nie chce publikować tej rozmowy. Nie lubię stawiać sprawy na ostrzu noża, jak to mówią: do tańca trzeba dwojga. Dlatego nie naciskałem. Niemniej jednak, nie czułem się z tym dobrze. Mam tak, że autoryzuję wszystkie rozmowy, nawet te zagraniczne.
Pamiętam, że po rozmowie z Christianem Vitalem z Legii (po meczu w Gdyni) napisałem do niego wiadomość: „wyślę Ci tekst do autoryzacji”. Christian się trochę zdziwił, ale wszystko sobie przetłumaczył i zaakceptował. Podobnie było z Dusanem Mileticiem.
Uważam, że to jest w porządku. To nie dziennikarz powinien być najważniejszy w wywiadzie. Dziennikarz jest dodatkiem. Najważniejszy jest rozmówca. I jest tak jak powiedziałaś, że zaufanie, na które trzeba było sobie zapracować, sprawia że często druga strona tej autoryzacji nie potrzebuje, ale mimo wszystko tak powinno się robić.
Ciekawie wcześniej powiedziałaś, że nie są to rozmowy tylko o koszykówce i to meritum. Miałem na swojej drodze takie osoby jak Przemysław Frasunkiewicz, Marek Łukomski, David Dedek (i wiele innych), które tak naprawdę nauczyły mnie koszykówki. Wiedziałem, jaka jest specyfika dyscypliny, natomiast wszystkich smaczków, ciekawostek dowiedziałem się właśnie w trakcie tych rozmów. Często to nie było tylko napisanie artykułu, ale budowanie relacji na lata.
Wspomniałeś, że piszących o koszykówce nie ma zbyt wielu. Tak jak i jest niewiele miejsc, gdzie można się spełniać lub traktować pisanie o koszykówce jak pracę. Trudno zliczyć, ile razy słyszałam, że coś jest niepotrzebne lub nieopłacalne, bo na tematy niszowe nie ma przestrzeni i sama dyscyplina prawie nikogo nie interesuje. Natomiast ja jestem zdania, że właśnie takie podejście nie przyczynia się do zmian. Każdy ma swoją walutę i przynajmniej w moim odczuciu lepiej jest nie robić tego, co robią wszyscy. Być może będą to odpowiedzi na niektóre pytania czytelników.
Niestety, liczą się wyświetlenia. Rzeczywiście, obecnie jest niewiele miejsc, gdzie można pisać tylko o koszykówce. Przeważnie jest to wolontariat lub tylko dodatek. Aby móc traktować to jako pracę, trzeba pisać także o innych dyscyplinach, ale żeby mieć godne wynagrodzenie, trzeba się naprawdę natrudzić.
Gdy zaczynałem pracować jako dziennikarz, wchodziłem do tego świata razem ze znajomym. Tworzył bardzo dobre rozmowy, ale bardzo mu zależało, aby na tym zarabiać. I to go zgubiło, bo szybko z tego zrezygnował. Trzeba z pokorą budować swoją drogę, tworzyć kontakty i często chęć zarabiania odłożyć na drugi plan. Ja byłem cierpliwy.
Często słyszałem od taty, po co to robię, po co tracę czas i się tak angażuję, jak niewiele z tego mam. Mama natomiast zawsze mówiła, że trzeba z pokorą i ze spokojem do wszystkiego podchodzić, bo to nam się prędzej czy później zwróci. Teraz się do niej uśmiecham, gdy o tym mówimy, bo zawsze mnie budowała i może dlatego nie zrezygnowałem.
Ale jest też druga medalu. Rezygnacja z życia prywatnego na rzecz zawodowego. By zbudować relacje, pozycję i osiągnąć sukces w tej branży, trzeba się bardzo poświęcić. Mogę zdradzić, że ja poszedłem w pracę w 100 procentach. Oddałem się jej, kosztem życia prywatnego.
Pamiętam, że latem zeszłego roku, gdy miałem bardzo niepewną sytuację, to nawet nie chciało mi się rozmawiać i spotykać z innymi ludźmi. Miałem wtedy na swojej drodze osobę, z którą mogłem związać być może na dłużej, ale nie miałem wewnętrznie sił, by to zbudować. Myślami byłem zupełnie gdzieś indziej. Czy tego żałuję? Tak, ale już do tego nie wrócę. Trzeba iść do przodu. I być może znaleźć ten magiczny balans między pracą a życiem prywatnym. To chyba cel na kolejne miesiące.
Czasami trzeba popatrzeć na to, co jest tu i teraz, a co może być za jakiś czas dzięki poświęceniu. Trzeba znaleźć to, w czym będziemy się dobrze czuli. Jeżeli dopiero zaczynamy, jesteśmy młodzi, to powinno to przyjść łatwiej, ale trzeba zaakceptować to, że na początku nie będzie tak, jakbyśmy chcieli.
Chciałbym wspomnieć o jednej osobie. Dariusz Górzny ze SportowychFaktów niegdyś mi zaufał i jestem mu za to wdzięczny, więc czasami też trzeba po prostu trafić na odpowiednich ludzi.
Są pytania, których nie lubią usłyszeć rozmówcy, zatem jakich pytań nie lubi usłyszeć dziennikarz?
„A skąd to wiesz?”. Myślę, że nietaktowne jest zdradzanie swojego źródła, wiedząc że gdy jest się długo w taki środowisku, ma się kontakty i pracuje się w takim charakterze, to ma się swoje informacje i na pewno się o czymś wie!
Pamela Wrona