Jeszcze w poprzednim sezonie zespół prowadził trener Andrzej Kierlewicz. W trakcie rozgrywek doszło jednak do zmiany. Wówczas szansę otrzymał jego asystent Jakub Pendrakowski, najmłodszy i zarazem debiutujący trener ligi. Rozwiązanie miało być tymczasowe, natomiast KKS Polonia ostatecznie zajęła ósme miejsce w tabeli, a do zmian na ławce trenerskiej nie doszło jeszcze przez cały następny sezon. Natomiast wiadomo już, że drużynę do sezonu 2024/25 przygotuje inny szkoleniowiec.
Zmiany na ławce trenerskiej
– W poniedziałek 22 kwietnia odbyliśmy rozmowę z trenerem i – pomimo dwuletniego kontraktu – podziękowaliśmy mu za pełnienie tej funkcji, proponując powrót na stanowisko asystenta. Sądzimy, że w takiej roli lepiej się odnajdzie i będzie ona dla niego bardziej komfortowa. Mamy świadomość, że nie ma jeszcze dużego doświadczenia, natomiast jego zatrudnienie oceniam jako osobisty sukces. Nikt nie chciał żeby był trenerem. Nawet on sam. Wiele dał klubowi, było to dla niego cenne doświadczenie.
Jestem zdania, że miał trudny sezon, wiele rzeczy nie zafunkcjonowało tak, jak należy. Poprzedni sezon wyszedł naprawdę dobrze, ale nie było żadnych oczekiwań. Teraz zobaczył, jak naprawdę wygląda I liga, przekonując się jednocześnie czym jest stres, presja, seria porażek. Zaś teraz, potrzebujemy zmian. Było nam przykro, ale jesteśmy przekonani, że jest to rozsądne posunięcie i on sam ma nam jeszcze dużo do zaoferowania – argumentuje decyzję Tomasz Jaremkiewicz, dyrektor sportowy KKS Polonia Warszawa.
W notesie jest już lista potencjalnych kandydatów do objęcia tego stanowiska. – W obiegu pierwszoligowym ciekawi mnie dwóch trenerów. Natomiast rozmawiam z trenerami, którzy mają już markę i albo pracują lub pracowali na najwyższym poziomie i mogą pociągnąć nas w górę zarówno sportowo, jak organizacyjnie. Zdaję sobie sprawę, że na rynku niestety nie ma dużego wyboru. Nie bez powodu kluby z Krosna, Przemyśla czy Starogardu Gdańskiego sięgnęły po trenerów z zagranicy.
Po wielu rozmowach muszę powiedzieć że jestem nieco zawiedziony, bo niektórych trudno jest przekonać. Nasza organizacja jest stabilna finansowo, mamy ambitne, długofalowe cele, nie boimy się dawać szansy ambitnym ludziom, mamy świetny sztab ludzi i będzie to dobre miejsce dla trenera. Znam wielu uznanych szkoleniowców takich jak Arkadiusz Miłoszewski, Artur Gronek, Krzysztof Szablowski czy Marek Popiołek, którzy byli w stanie dużo poświęcić dla koszykówki.
Z zazdrością patrzę na kluby, takie jak GKS Tychy czy WKS Śląsk II Wrocław, gdzie jest wielu młodych graczy, chcących grać w koszykówkę zawodowo i to oni są inwestycją na przyszłość. Wiadomo też że nie zmuszę nikogo aby w nas uwierzył i podjął się tej, co by nie mówić, ciężkiej i wymagającej pracy. Zawsze jest to ryzyko, ale tylko tak można uniknąć stagnacji – uważa.
Sen o Warszawie
Mówi także, że w Warszawie nie jest tak łatwo jest robić koszykówkę i jest to temat, który łączy wszystkie warszawskie kluby. – Chodzi o infrastrukturę i dostęp do obiektów sportowych. Dwie sekcje Polonii – męska i damska – trenują na siedmiu halach. Jest to bardzo duży problem. Niekiedy dojazd w jedną stronę zajmuje nawet ponad godzinę. W drużynie zawodowej jest to kłopotliwe, bo trudno to dobrze zorganizować.
Czasami kończyliśmy trening o godzinie 23:00. Pamiętam, jak nasz zawodnik Damian Cechniak napisał mi bez ogródek, że to jest do bani, bo po wysiłku fizycznym o tak później porze nie może spać do późna, a rano musi wstać. My jako organizacja nie mamy na to wpływu. Czekamy na nową halę. To kamień milowy dla rozwoju klubu i jego istnienia. Gdy zostanie już wbita w ziemię łopata, będziemy czuli, że jesteśmy na dobrej drodze. W naszych rękach będzie już to, aby te dwa tysiące miejsc regularnie zapełniać – podkreśla.
Dotychczas klub miał charakteryzować się tym, że w składzie pierwszoligowego zespołu mieli być koszykarze związani ze stolicą. Teraz, idea nieco się zmieni. – Jeżeli mowa o zbudowaniu kapitału ludzkiego, idziemy w bardzo dobrym kierunku. Będziemy mieć nowego trenera od przygotowania motorycznego. Za tę sferę będzie odpowiadać Wojciech Pielech, którego można kojarzyć między innymi z obozów dla sportowców Getbetter.
Mamy graczy, z którymi wiążemy długoterminowe plany, jak Jakub Osiński i Artur Niemiec, którzy pochodzą z Mazowsza, ale nie będziemy stawiać wyłącznie na ludzi z Warszawy. Chcemy dołożyć kolejnych kilku obiecujących zawodników, odmłodzić się i postawić na ludzi, którzy są zdeterminowani do gry w koszykówkę, co wbrew pozorom, nie jest łatwym zadaniem. To proces, a perspektyw jest wiele. Zakładam, że będziemy chcieli walczyć o awans do ekstraklasy za 2 lub 3 lata. Chciałbym wtedy, aby większość graczy z nami została. Jestem pewien, że dwóch wspomnianych przeze mnie graczy na pewno będzie grać na najwyższym poziomie. Chcemy iść w tę stronę. Chcemy być przygotowani na awans do PLK – zdradza, dodając:
– W tym już moja rola, aby zawodników przekonać do naszej wizji. Muszę najpierw zdiagnozować, kto chce grać w koszykówkę, kto ma jakie możliwości i gdzie jest jego „sufit”. Co przez to rozumieć? Czy aby na pewno chce grać zawodowo w koszykówkę, czy nie powie za 3 lata, że już wystarczy. Czy jego potencjał jest na gracza pierwszoligowego, czy na ekstraklasę. Staram się skupiać na znalezieniu zawodników, którzy wydają mi się utalentowani, ale na przykład nie dostali przedtem szansy i potrzebują okoliczności, by się rozwinąć i coś udowodnić. Rzadko rzucam się po kogoś, kto na rynku jest oczywistym numerem jeden.
Każdy z klubów w Warszawie ma swój pomysł na koszykówkę. – Każdy pomysł jest dobry, aczkolwiek nasz mi się podoba najbardziej, bo może dać polskiej koszykówce naprawdę wiele. Ale żeby przyciągnąć kibica, nie ma żadnego złotego środka – uzasadnia.
Czas dyrektora sportowego
Jaka jest to praca? – Przede wszystkim wymagająca i nieustanna. Czasami nie sposób jest spełnić kryteria, jakie mam ustalone. Właściciel jest ambitny, prezes ma wymagania, trener swoją wizję, zawodnicy swój świat. Nie chcemy jeszcze awansować, ale chcemy stawiać na rozwój i mieć młody skład, który jednocześnie by wygrywał. Trzynaste miejsce w tabeli to dla nas duży zawód i niedosyt, ale przed sezonem założyliśmy, że nie mamy potrzeby, aby być za wysoko. Chcieliśmy powtórzyć wynik z minionego sezonu. Jako dyrektor sportowy patrzę, czego chce i oczekuje każdy, a moim zadaniem jest to, aby to jak najlepiej wypośrodkować – wyjaśnia.
– Zdarza się, że nawet jak wygramy mecz 20-oma punktami, a jeden czy drugi zawodnik nie gra tyle
ile by chciał. Trzeba rozmawiać z agentami na temat nowych ofert, trzeba tłumaczyć się z przegranych, trzeba utrzymać wszystkich zadowolonych, a do tego mieć z nimi dobre relacje. Niekiedy po meczach jest kilkadziesiąt połączeń i jedyne na co ma się ochotę, to wyłączenie telefonu. Jest to praca 24 godziny przez 7 dni w tygodniu, często niezauważalna i niedoceniana, ale zarazem dająca mi bardzo dużo satysfakcji. Sezon 2023/24 jeszcze trwa, ale my już zaczęliśmy myśleć o następnym, co daje nam jakąś przewagę. O pierwszym graczu na nowy sezon zacząłem mówić już w grudniu – będzie to wypożyczenie. Oglądam bardzo dużo meczów. Chyba nawet za dużo. Praca w cieniu bardzo mi odpowiada. Niegdyś trener Marek Popiołek na pytanie, czy nie ma czasem dość, odpowiedział mi: Owszem, ale po prostu budzisz się następnego dnia o szóstej rano i znowu zapieprzasz.
Kluczem jest, by wybierać odpowiednich ludzi na właściwe stanowiska, mieć w środowisku kontakty. To zarazem duża odpowiedzialność i bycie zdecydowanym, pewnym siebie. Przygotowanie składu i sztabu, który dobrze zafunkcjonuje to w mojej ocenie 70 proc. sukcesu. Następnie, jest już obserwacja – opowiada.
A dlaczego praca dyrektora sportowego wciąż nie jest popularną funkcją? – Zdecydowanie, zawsze chodzi o finanse. Gdy grałem w koszykówkę, trenera od przygotowania motorycznego lub fizjoterapeutę miało zaledwie kilka klubów. Teraz, nikt nie wyobraża sobie funkcjonowania drużyny bez takich osób. To gwarant niepowodzenia. Mieliśmy teraz przykład klubu, który spadł z ligi, a trenował 3 razy w tygodniu, nie miał szerokiego sztabu, za to zawodnicy otrzymywali niemałe wynagrodzenia. To w mojej opinii złe zarządzanie. Są sytuacje, kiedy składy są źle zbudowane, bo nie wszyscy prezesi mają wystarczającą wiedzę w tym zakresie – dostrzega.
Często agenci pracujący za granicą są zaskoczeni tym, że u nas w Polsce nie jest powszechne to, że kluby mają dyrektorów sportowych. Nie wyobrażam sobie, żeby prezes lub trener mając swoje obowiązki, rozmawiał jeszcze z graczami i agentami. Świadomość rośnie, ludzie przekonują się do wielu rzeczy, zatem mam nadzieję, że dyrektor sportowy będzie ważnym stanowiskiem w każdym klubie – mówi.
Jak pracuje się na zapleczu ekstraklasy? – I liga stała się atrakcyjnym produktem. Jest fajny i wyrównany poziom, a z każdej drużyny można wybrać dobrych graczy. Jest świetna otoczka jeśli chodzi o kibiców. Widać dobrą rękę niektórych trenerów. Nie do końca odpowiada mi rola obcokrajowców, bo sądzę, że przy ich dominacji powinno obowiązywać tak zwane „salary cap” (z ang. pułap wynagrodzeń) i powinno być to uregulowane. Mam nadzieję, że nie będzie żadnego podziału ligi. Pomysł U-23 mi się podoba, choć to sztuczny przepis, ale kilku graczy na tym skorzystało – kończy Tomasz Jaremkiewicz.
Pamela Wrona