
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Robert Sarver (chwilowo?) triumfuje. Oto jak człowiek uważany przez wielu za najgorszego właściciela drużyny NBA prezentował się kilkanaście dni temu:
.
Co bardziej ogarniętym kibicom Phoenix Suns ten widok zakłócił spożywany posiłek. Robert Sarver topless? Już źle. Z wysadzanym diamentami ciężkim łańcuchem DeAndre Aytona?
„Wyjątkowa obrzydliwość. Ostatnia rzecz, jaką chciałem ujrzeć w życiu” – skomentował jeden z fanów Suns.
Igor Kokoskov w 2019 roku zasłużenie stracił pracę. Nie tyle za słabą grę Phoenix Suns (19-63 w jedynym sezonie pracy Serba). Bardziej za brak umiejętności przekonywania. Za brak Rejtana.
Kokoskov to postać polskim kibicom dobrze znana. Laureat Orderu Honoru Gruzji, w 2013 roku w Celje, w pierwszym meczu mistrzostw Europy rozbił w pył marzenia polskich kibiców. Ej, wówczas naprawdę przekonywaliśmy się wszyscy dookoła, że nasza reprezentacja oparta o duet Gortat – Lampe może coś osiągnąć. Byłem na tym meczu. Wyjątkowa obrzydliwość – niesmak czuję do dziś.
Kokoskov order otrzymał dwa lata wcześniej – za wywalczenie z Gruzinami miejsca w najlepszym tuzinie drużyn Starego Kontynentu. Cztery lata później znów był w tym tuzinie. Tym razem bezkonkurencyjny – z reprezentacją Słowenii Gorana Dragicia i nastoletniego Luki Doncicia.
Raptem rok później Kokoskov został trenerem Phoenix Suns. Dwa tygodnie po jego nominacji byłem przekonany, że ten niepozornie wyglądający Serb musiał być w czepku urodzony, nawet jeśli koszykarską karierę przerwał mu w wieku 19 lat dewastujący kolano wypadek samochodowy. W połowie maja 2018 roku Słońca po raz pierwszy w historii wygrały loterię draftu. To był TEN draft. Draft Luki Doncicia.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Gdy przez kolejny miesiąc z hakiem z Arizony docierały głosy sugerujące, że działacze Suns zamierzają z numerem pierwszym sięgnąć po DeAndre Aytona – gwiazdę najpierw szkoły średniej z Phoenix, a później tamtejszego uniwersytetu stanowego – byłem pewien, że to tylko, zupełnie niezrozumiała, zasłona dymna.
Przecież ten statek, mając Kokoskova na pokładzie, nie mógł tak po prostu ruszyć w kierunku wystających skał.
Trener, szczególnie taki świeżo zatrudniony, nie podejmuje w klubach NBA decyzji kadrowych. Każdy trener marzy o pracy w tej lidze, a stanowisk do obsadzenia jest tylko 30. Ale i tak: jak mizernej jakości argumentów musiał do przekonywania mocodawców używać Kokoskov, że ci pierwotnej decyzji nie zmienili?
– Proszę was, wybierzcie Doncicia. To talent największej próby – musiał argumentować.
– Daj pan spokój. DeAndre Ayton to nieprawdopodobne połączenie wzrostu, siły i zwinności – odpowiadał ówczesny GM Suns Ryan McDonough.
– Bardzo was proszę, wybierzcie Doncicia.
– Ale my obserwujemy Aytona od lat, jego talent rozwija się tuż pod naszym nosem. Wszędzie gdzie grał, był gwiazdą. U nas też będzie.
– Był gwiazdą wśród dzieci. Doncić w jego wieku zdobył mistrzostwo Europy. Dorosłych. Błagam: weźcie Doncicia.
Wówczas do gabinetu musiał wkroczyć Sarver.
– Panie Kokoskov, Lute Olson przed laty namówi mnie do zakupu Phoenix Suns. Miał rację. Lute Olson przez ćwierć wieku był trenerem Arizony. Miał sukcesy. Lute Olson twierdzi, że Ayton będzie gwiazdą. A pan, kim pan właściwie jest?
Mogło to wyglądać inaczej. Ale, jeśli już, to nieznacznie.
– Byliśmy pewni, że Ayton to najlepszy wybór. Sprawiał wrażenie, że może rano wstać z łóżka i bez rozgrzewki wejść na parkiet, robiąc dokładnie te rzeczy, których naszej ekipie brakowało – przyznał kilka dni temu ówczesny (obecnie już, rzecz jasna, były) skaut Suns Antonio Williams.
Sarver od lat uznawany jest za jednego z najgorszych i najbardziej skąpych właścicieli NBA. Zasłużenie. Suns kupił w 2004 roku. Przez kilka pierwszych lat klub radził sobie znakomicie. Dzięki tercetowi menedżer (Steve Kerr), trener (Mike D’Antoni), zawodnik (Steve Nash).
Gdy ich zabrakło. Suns błyskawicznie stoczyli się na dno. Tylko Sacramento Kings mają dłuższy od nich rozbrat z play-off.
Jak Luka Doncić gra obecnie w koszykówkę wie każdy. Jak gra DeAndre Ayton? W czwartkowy meczu z Blazers o klasę lepszy był od niego Enes Kanter. Szczególnie zdziwiony nie byłem, choć wiem, że Turek ma mnóstwo ograniczeń. Za każdym razem, gdy widzę Aytona w akcji mam wrażenie, że oglądam młodego Grega Odena. Jedyna różnica jest taka, że Ayton pozostaje zdrowy.
Ale testy na obecność w organizmie używek też oblewa.
Stylem gry do obecnej NBA pasuje jak Robert Sarver do kolacji w pałacu Buckingham.
.
Ryan McDonough został zwolniony przez Sarvera kilka miesięcy po drafcie z udziałem Doncicia. Jeszcze przed rozpoczęciem kolejnego sezonu.
McDonough był słabym menedżerem. Warunki, w których przyszło mu pracować miał jednak dość specyficzne. Gdy pewnego dnia przyszedł do biura, zastał w nim kilka kóz i zapach ich odchodów. Sarver chciał w ten sposób zmobilizować menedżera do bardziej wytężonej pracy w poszukiwaniu GOAT-a (w slangu sportowym – najlepszy gracz w historii, po angielsku – koza).
Boki zrywać.
Jakim więc cudem Phoenix Suns są nagle drugą najlepszą drużyną trwającego sezonu? Odpowiedź zna James Jones. Ten sam, który w roli najlepszego kumpla i niezbyt nachalnie wyróżniającego się (sportowo) zawodnika oglądał z bliska siedem kolejnych finałów NBA u boku LeBrona Jamesa.
Żeby była jasność: Jones swoje za uszami też ma. Pracę w Suns rozpoczął w 2017 roku w roli wiceprezydenta. Mógł – i powinien – zwolnić McDonougha już wtedy. On w czerwcu 2018 roku też nie wykonał Rejtana. Dopiero kilka miesięcy później zwolnił menedżera i, docelowo, sam przejął stery.
W ciągu ostatnich dwóch lat uczynił Suns kompetentną drużyną koszykówki. Devin Booker jest już w gronie 20 najlepszych graczy NBA. Pozyskany przed tym sezonem Chris Paul wciąż, wbrew powątpiewaniom wszystkich, też tam jest. Mając takich liderów możesz się bić z każdym.
Szczególnie, jeśli dookoła nich biega kilku solidnych graczy drugiego planu. Młodzi Mikeal Bridges i Cameron Johnson, doświadczeni Jae Crowder i Dario Sarić, znający swoje miejsce w szeregu Cameron Payne i Frank Kaminsky oraz nader atletyczny Abdel Nader.
Na dokładkę – na ławce siedzi Monty Williams. Świetny trener i człowiek, wychowujący samotnie piątkę dzieci po tym, jak jego żona kilka lat temu zginęła w wypadku samochodowym.
Tak po cichu trudno tym Suns nie kibicować. Również ze względu na starzejącego się Chrisa Paula. Zagrał już grubo ponad 100 meczów w play-off, lecz jeszcze żadnego w finale NBA. Można się na niego boczyć ze względu brudne zagrania, których potrafi się chwytać na parkiecie, lecz postać to wybitna.
Nieprzypadkowo od lat pełni rolę prezydenta związku zawodowego zawodników NBA. Człowiek z klasą. Nieprzypadkowo noszący pseudonim PointGod.
– Hej, ja byłem tylko kontuzjowany, nie w pełni sił. Nie jestem jeszcze skończony! – przekonywał dwa lata temu wszystkich po nieudanym sezonie w Houston Rockets.
Mało kto mu wierzył. Rockets oddali go do Thunder za Russella Wesbrooka, dopłacając. Thunder po roku oddali go do Suns, bo nie mieli drużyny, która mogłaby walczyć o tytuł. Suns są tego zdecydowanie bliżsi, lecz CP3 tonuje nastroje.
– Przed nami jeszcze daleka droga – przekonuje wszem i wobec.
Mądry facet. Wie doskonale, że w każdej chwili na drogę może wskoczyć roznegliżowany Robert Sarver, by po chwili zawiesić kozie łańcuch DeAndre Aytona.
Jedyna nadzieją CP3 jest James Jones. To on pozwolił na to, by koza zwana DeAndre Aytonem pojawiła się w składzie Suns i teraz on musi ją wyprowadzić (czytaj: korzystanie sprzedać). Tylko jeśli mu się to uda Paul może jeszcze otrzymać faktyczną szansę walki o finał.
Michał Tomasik
[/ihc-hide-content]