Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Aleksandra Samborska: Dwóch rosłych wilniuków przygodę koszykarską rozpoczęło stosunkowo późno, bo w wieku lat 17 i to nie w stolicy, a w Olicie. Dlaczego tak wyszło?
Dariusz Ławrynowicz: Wcześniej trenowaliśmy przez jakiś czas w słynnej, wileńskiej akademii Šarūnasa Marčiulionisa. Stamtąd, w roku 1995, nasz pierwszy trener – Vytautas Poteliūnas – trafił do pracy właśnie do Olity. Trzeba przyznać, że to była wtedy chyba jedyna osoba, która widziała w nas jakikolwiek potencjał (śmiech).
Krzysztof Ławrynowicz: To prawda, byliśmy wyjątkowo cieniutcy: dłudzy, chudzi i nieskoordynowani.
Dariusz Ławrynowicz: Na nic wielkiego się nie zanosiło, a teraz proszę, Krzysiek jest jedynym koszykarzem w historii Litwy, który ma wszystkie trzy kolory medali na wielkich, międzynarodowych imprezach.
Krzysztof Ławrynowicz: Dziękuję braciszku za te słowa i Twoje wsparcie. (śmiech)
Wsparcie, które trwało chyba przez całą karierę? Bo ta Olita to był początek wielkiej przygody: często lądowaliście w ligach i klubach obok siebie, przypadki, czy świadome decyzje?
Dariusz Ławrynowicz: Poniekąd chyba przypadki, przy doborze klubów po każdym sezonie odpowiadaliśmy sobie na kilka pytań – czy chcemy Euroligi, czy chcemy większych pieniędzy i czy chcemy dobrego miejsca do życia. Do 30 roku życia jedynym czynnikiem był sport i tak też doradzamy młodszym chłopakom: idź tam, gdzie jest dobry trener i stabilna organizacja. Po trzydziestce, jeśli Twoja dotychczasowa pracowitość Ci na to pozwoli, będziesz mógł sprawdzać, gdzie jest słonecznie i ładnie.
Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!