
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Z CSKA Moskwa w czasach ZSRR było podobnie jak z piłkarską Legią Warszawa w PRL. Klub zarządzany przez armię i ulubiony przez partyjnych dygnitarzy, ściągał talenty z całego wielkiego kraju, siłowymi metodami zbierając u siebie w zasadzie reprezentację kraju. Zasada była bardzo prosta – utalentowany zawodnik dostawał powołanie do wojska i aby nie pójść np. na wojnę do Afganistanu, musiał wybrać grę dla wiadomego klubu. „Czerwonoarmiejcy” przez dekady wygrywali więc mistrzostwo za mistrzostwem, a reszta ligi patrzyła na to z rosnącym marazmem, oddając rywalizację niemal walkowerem.
– Dni, gdy wypadał wyjazd na mecz z CSKA, kluby traktowały jak urlop. Nie trzeba się było starać, bo z wojskowymi i tak nikt nie miał szans – opowiadał o tych czasach Vladas Garastas, trener Żalgirisu.
Można sobie sobie wyobrazić, jaki „uczucia” względem klubu z Moskwy panowały wówczas w Kownie. „Litwini nienawidzą Armii Radzieckiej i kochają koszykówkę. W rezultacie CSKA nienawidzą podwójnie” – pisze Zbigniew Rokita*.
Trenerze, nie chcemy giganta!
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Trener Garastas wspominał później przez lata, że w sumie nie wie, dlaczego w 1979 wybrał ofertę Żalgirisu Kowno. Być może z przekory, bo nikt inny nie chciał jej przyjąć? Najlepszym litewskim klubem od dawna była Statyba Wilno, która zresztą także oferowała mu posadę szkoleniowca.
Nowatorski trener, który jako pierwszy w ZSRR stosował zachodnie metody treningowe i taktykę, zdecydował się wtedy na Kowno i odmienił bieg historii. Na pewno sprzyjało mu też najlepsze pokolenie w historii litewskiej koszykówki, ale i tak przemiana w 1980 roku przedostatniej drużyny w lidze w wicemistrza kraju była niezwykłym osiągnięciem.
Srebrny medal Żalgiris zdobył grając bardzo niskim składem – do powalczenia z CSKA brakowało dobrych środkowych. I w 1981 pojawił się właśnie on, Arvydas Sabonis. Miał wówczas 16 lat i 209 cm wzrostu, był chudy i kiepski technicznie. Garastas miał jednak nosa i uparcie na niego stawiał, mimo wyraźnie słabszych wyników drużyny.
Trener Żalgirisu wspominał nawet sytuację, gdy reszta drużyny przyszła do jego pokoju hotelowego z wnioskiem, aby odsunąć Sabonisa od składu, ponieważ „psuje im całą grę”. Choć jego posada wisiała na włosku, odmówił i nadal stawiał na młodego centra. Wygrał raz jeszcze. Przez następne 2 sezony talent „Sabasa” eksplodował, a w dodatku w wieku 18 lat mierzył on już niesamowite 221 centymetrów!
Moskwa wyciąga łapy
To było jak w banku. Utalentowany zawodnik wchodził w dorosłość i kończył szkołę, w ZSRR przychodził więc czas na służbę wojskową. Mogło oznaczać to tylko jedno, przymusowe wcielenie do CSKA Moskwa. Litwini zaczęli gorączkowo myśleć, jak można uratować sytuację i zapobiec przejęciu nowej gwiazdy przez znienawidzony klub?
Plan wymyślono przebiegły. Po wniosku CSKA, Żalgiris wcale nie protestował głośno i nie skarżył się. Wyglądało na to, że Kowno pogodziło się z odejściem Sabonisa. Rozpuszczono nawet plotkę, że zawodnik wybiera się do stolicy na AWF, więc Moskwa już spokojnie czekała, by jesienią zgarnąć go do siebie. Zapomniała, że w Związku Radzieckim nikt nie wygrywał z… biurokracją.
Garastas znał bowiem przepis, że do wojska nie są wcielani studenci dwóch kierunków – rolnictwa i medycyny. Dogadał się więc z rektorem uniwersytetu rolniczego w Kownie (jak wszyscy tutaj, fanem koszykówki!), że ten wiosną, natychmiast po maturze, wpisze „Sabasa” do siebie na studia. Można sobie wyobrażać wściekłość w Moskwie, gdy jesienią odkryto to już po fakcie. Nie było już rady – fortel się udał i Arvydas został w Żalgirisie. Tylko uczyć musiał się dobrze, bo jedno potknięcie skończyłoby się wojskiem.
CSKA, choć w 1983 r. znów było lepsze od Żalgirisu, musiało więc zadowolić się podróbką Sabonisa. Z Kijowa ściągnięto wówczas jako odpowiedź bardzo podobnego giganta, także mierzącego 221 centymetrów, Władimira Tkaczenkę.
Zwróćcie nam Sabonisa!
Sabonis został w Kownie, grał genialnie i karta się pięknie odwróciła. Kowieńska drużyna Garastasa, złożona wyłącznie z Litwinów, dwukrotnie wygrała mistrzostwo ZSRR w latach 1985 i 1986, w obu przypadkach wyprzedzając CSKA i Spartak Leningrad. Do legendy przeszły jednak szczególnie finały z 1987 roku.
Zaczęło się znów od brzydkiego numeru CSKA. Sabonis wiosną grał z lekkim urazem i na rozkaz Ministerstwa Sportu, zabrano go z Kowna do kliniki w Moskwie, aby „mógł wyleczyć kontuzję przez igrzyskami olimpijskimi”. Nie pomagały tu żadne płacze i tłumaczenia Żalgirisu, że przecież impreza w Seulu odbędzie się dopiero za 1.5 roku!
Finały koszykarskiej ligi ZSRR grało się wówczas do 2 zwycięstw. Pierwszy mecz w Kownie, CSKA łatwo wygrało i rewanż w Moskwie wydawał się formalnością. Valdas Garastas nie dał jednak za wygraną i podjął jeszcze jedną szaloną próbę. Pojechał do stolicy, czekał 4 godziny na korytarzu resortu, a potem w długiej rozmowie jakimś cudem przekonał ministra, żeby zwrócił jego drużynie Sabonisa. „Bo skoro jest kulawy, to przecież i tak nic nie zdziała.”
Drugi pojedynek serii, już z Arvydasem w składzie, Żalgiris dla odmiany wygrał (a to niespodzianka), więc o mistrzostwie roku 1987 miał zadecydować trzeci mecz, również w hali CSKA.
Stumbras i kiełbasa
Koszykówka w Moskwie niewielu obchodziła. Kowno, wiadomo, pełne szaleństwo – puste ulice w trakcie meczów, zawodnicy w roli bohaterów, niemal religia w małej, zniewolonej republice. Na mecze CSKA biletów zaś nawet nie sprzedawano. Były po prostu rozdawane dla partyjnych aparatczyków, żołnierzy czy robotników w przypadkowych zakładach pracy. Litwini znów wpadli na pomysł, jak przechytrzyć znienawidzonego rywala.
W Kownie wykupiono zapasy najlepszej wódki Stumbras, a tamtejsza fabryka mięsa (właściciel – kibic koszykówki!) wyprodukowała i przekazała wielką partię kiełbasy na rzecz klubu. Kibice z wypchanymi walizami ruszyli pociągami do Moskwy na mecz numer 3. Zaczął się handel. Za wódkę i wędliny fani Żalgirisu masowo kupowali wejściówki od żołnierzy i działaczy. Bilet po bilecie, przejmowali halę mieszczącą 10 tysięcy widzów.
Arvydas Sabonis jeszcze po latach wspominał, w jakim szoku był, gdy wyszedł na parkiet w decydującym meczu, a tłum w Moskwie był ubrany niemal wyłącznie w zielone barwy i zamiast CSKA, dopingował Żalgiris po litewsku. Mały, okupowany naród w swoim stylu okpił Armię Czerwoną.
Generałowie nie pomogli
Zbigniew Rokita: „Sędzia podrzuca piłkę, skaczą Sabonis i Tkaczenko. Rozmiary butów: 52:54. Wzrost: po 221 centymetrów. Pierwszy ma fryzurę na czechosłowackiego hokeistę, drugi wygląda jak ogromny drwal. To dwóch najlepszych centrów Europy. W ZSRR krąży kawał: Sabonis i Tkaczenko wracają z knajpy, zauważyli na ulicy rubla. Zabrali na szczęście. Rano okazało się, że to był właz studzienki kanalizacyjnej”*.
Mimo litewskiego dopingu, CSKA rządzi od początku meczu. Przewaga rośnie, w pewnym momencie jest już 41:22 dla Sowietów, a Sabonis ma problemy z 4 faulami. Żalgiris się jednak nie poddaje – do przerwy przegrywa tylko 8 oczkami i znów wszystko jest otwarte.
Legenda głosi, że wielkim zawodnikom CSKA nie pomogły wydarzenia w przerwie. Do szatni miała wówczas wejść grupa generałów Armii Czerwonej, informując zawodników, że ten mecz ma polityczny charakter, a zwycięstwo jest obowiązkiem. Wojskowe metody mobilizowania sportowców najwyraźniej nie zadziałały.
Żalgiris z każdą minutą goni rywala i to on prowadzi w ostatniej minucie. Wielki mecz grają dwaj litewscy strzelcy – Valdemaras Chomicius i Rimas Kurtinaits. CSKA ratuje się wtedy jednak niemal cudem. Niezwykły rzut za 3 punkty o tablicę, ponad rękami skaczącego Sabonisa, trafia Aleksander Wołkow (później gracz Atlanta Hawks) i dochodzi do dogrywki, w której Litwini rządzą już jednak niepodzielnie.
.
W końcówce Sabonis pokazuje jeszcze rosyjskiej część trybun litewską wersję „gestu Kozakiewicza”. Litwini wygrywają dogrywkę 10 punktami, finały 2:1 i zdobywają tytuł. Dziennikarze określają to spotkanie najlepszym meczem w historii koszykówki w Związku Radzieckim.
„Żalgiris pokonuje CSKA, Kowno pokonuje Moskwę, Litwa Związek Radziecki, a mały naród – całe imperium. Dzięki Sabonisowi i drużynie Litwini wiedzą już, że można pokonać Wielkiego Brata”*.
Tomasz Sobiech
*Cytaty pochodzą z książki Zbigniewa Rokity „Królowie strzelców” (Wydawnictwo Czarne, 2018), którą zresztą w całości polecam, ponieważ jest doskonała.
[/ihc-hide-content]