Bartłomiej Dzedzej: Inspiracją jest Żalgiris

Bartłomiej Dzedzej: Inspiracją jest Żalgiris

W ciągu 10 latu udało się klub z Bydgoszczy wyciągnąć z 2. ligi, przebrnąć przez 1. ligę i powrócić do ekstraklasy. Jak to się stało? Bartłomiej Dzedzej, prezes Enea Astorii opowiada nam o drodze do zbudowania wymarzonej potęgi i codziennych wyzwaniach, związanych z pracą w klubie koszykarskim.
Bartłomiej Dzedzej / fot. Enea Astoria Bydgoszcz

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Piotr Alabrudziński: Czy trudno jest w Pana pracy oddzielić serce od rozumu? 

Bartłomiej Dzedzej: Dużo większym problemem było to na początku niż teraz. Jednak 10 lat na stanowisku prezesa, przebrnięcie przez 2 ligę, 7 lat w 1 lidze, nauczyło mnie, że trzeba oddzielić te dwie sfery. 

Ostatnie dwa sezony, które spędzamy w najwyższej klasie rozgrywkowej jeszcze mnie utwierdziły w tym, że na moim stanowisku częściej trzeba się kierować rozumem, zachować chłodną głowę i wyciszać emocje, które podpowiada serce kibica. To jest biznes. 

Jestem zadowolony jeśli mogę podejmować decyzje w oparciu o to, co podpowiada mi serce, ale mam świadomość, że kierowanie się troską o klub to w większej części domena rozumu. 

Co było dla Pana największym wyzwaniem po objęciu funkcji prezesa Astorii? 

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Wyzwań czy też problemów było mnóstwo. Po pierwsze byłem bardzo młody, miałem wtedy 26 lat i nie zawsze każdy traktował mnie poważnie. Często byłem postrzegany jako no-name w bydgoskiej koszykówce. 

Przez pierwsze 7 lat jako prezes pracowałem w klubie społecznie. Miałem swoją pracę zawodową i nierzadko brakowało czasu, żeby zrobić wszystko to, co chciałem dla klubu. 

Trzecim największym problemem i ścianą, z którą się zderzyłem był brak doświadczenia i ciągła nauka: koszykówki, zarządzania klubem, relacji z zawodnikami, trenerami, a w ostatnich latach również nauka relacji z agentami. 

Skoro wspomniał Pan o łączeniu pracy zarobkowej z pracą w klubie: jak udawało się to godzić? 

Na pewno nie było to łatwe. Ogromne podziękowania należą się tutaj moim przełożonym z którymi miałem szansę pracować, bo zawsze wykazywali się dużym zrozumieniem dla mojej pasji. Wiedzieli, że klub to całe moje życie i myślę, że też dzięki temu ja starałem się zawsze dawać z siebie jeszcze więcej w realizacji moich obowiązków zawodowych, żeby zasłużyć na ich zaufanie i na możliwość prowadzenie niekiedy w czasie pracy rozmów o klubie czy pewnych spraw związanych z drużyną. 

Wsparciem była też moja rodzina, choć wiele ich to kosztowało. Doba niekiedy była za krótka i to właśnie na rodzinie odbijało się najmocniej. Cieszę się, że rozumieli moją sytuację, wspierali. Dzięki mojej ówczesnej narzeczonej a obecnie żonie, moich rodzicach, przyjaciołach udało mi się przebrnąć przez ten czas i dziś mogę zarabiać na życie robiąc to, co kocham, pracując w klubie, który pokochałem. 

Historia odbudowy Astorii jest jakimś fenomenem, szczególnie rola, jaką odegrali w niej kibice. 

Duża w tym zasługa obecnego wiceprezesa, a wtedy prezesa klubu, Jacka Borkowskiego, który poprowadził nas, młodych ludzi, kibiców. Bardzo mocno wspierał go trener Maciej Borkowski. Pamiętam, że asystentem był Piotr Kulpeksza, do klubu wrócili nasi wychowankowie, było mnóstwo ludzi, począwszy od grafika, który do dziś pracuje w klubie, Kamila Skałeckiego, ale należałoby tutaj wymienić kilkanaście czy kilkadziesiąt ważnych osób, które poświęciły swój czas z miłości do Astorii.

To między innymi dzięki nim, dzięki sponsorom, którzy nam wtedy zaufali, prezydentowi miasta, panu Rafałowi Bruskiemu, drużyna istnieje i jest dziś w tym miejscu. 

Jeśli cofniemy się do tamtego czasu, chodziło o utrzymanie, istnienie klubu, czy też były plany na coś więcej? 

Myślę, że gdy zaczynaliśmy odbudowę, czy to gdy Jacek był prezesem, czy gdy ja przejmowałem prezesurę, żaden z nas nie myślał o awansie do PLK. Z czasem jednak taki cel musiał się pojawić, bo tylko wyznaczanie sobie coraz ambitniejszych rzeczy do osiągnięcia pozwala się rozwijać. 

Od samego początku staraliśmy się budować wszystko bardzo spokojnie. Sport uczy pokory, a my chcieliśmy być cierpliwi. Cieszymy się, że nasi kibice i sponsorzy również byli cierpliwi i uwierzyli w wizję, którą staraliśmy się przekazać i na której budowaliśmy Astorię. 

Nie będę ukrywał, że w sezonie 2018/2019 naszym celem było miejsce w pierwszej czwórce 1LM. Rozmawialiśmy zarówno z zawodnikami, jak i trenerem Skibą, że ten zespół na to stać. 

Chcieliśmy zatem awansować do czwórki, a później dać z siebie wszystko, co będziemy mogli. Jeśli da to awans to super, będziemy walczyć i przygotowywać się do tego, by jak najlepiej reprezentować nasze miasto, kibiców i sponsorów w najwyższej klasie rozgrywkowej. 

Gdy udało się awansować do finału mieliśmy świadomość, że nie jesteśmy faworytem, a Śląsk Wrocław ma duże parcie na to, żeby grać w PLK. Pewnie dlatego to 3:0 smakowało jeszcze lepiej. 

Zapewne zaangażowanie kibiców w klub wtedy nie zmalało? 

Gdy zaczynaliśmy odbudowę, jeszcze w naszej kochanej pamiętnej hali “Królowce” cały mecz przygotowywali kibice. Wszystko, co można było zrobić, całą obsługę, robiliśmy razem. Ja wraz z kilkoma osobami pracowałem w kasie, sprzedając bilety, ktoś inny zajmował się przygotowaniem hali. Podobnie było gdy graliśmy na ul. Waryńskiego i tak zostało do dziś. 

W pierwszym roku naszej gry w PLK przygotowanie derbów w Łuczniczce było wielkim przedsięwzięciem i nie poradzilibyśmy sobie, gdyby nie wsparcie naszych kibiców, członków stowarzyszenia, którzy przychodzili przez cały tydzień i często do późnych godzin nocnych szykowali halę, żebyśmy godnie zaprezentowali się w tych ważnych meczach. 

Czy 3:0 ze Śląskiem i awans nie przyszedł za szybko? Klub był na to gotowy? 

Z Jackiem wychodzimy z założenia, że trzeba się przygotowywać na wszystko. Na dobre i na złe rzeczy. Właśnie dlatego już w marcu lub kwietniu w tamtym sezonie rozpoczęliśmy procedurę rejestracji spółki akcyjnej. 

Wiedzieliśmy, że ten zespół stać na wiele, dlatego już w drugiej rundzie playoff rozmawialiśmy z naszym sponsorem tytularnym Eneą, z miastem Bydgoszcz, żeby poznać ich zdanie przed finałem. 

Oczywiście, mówi się, że trzeba uważać, żeby nie zapeszyć, ale nam chodziło o to, żeby jeśli wywalczymy awans, to nie zaczynać pracy dopiero 19 maja, ale mieć już pewne sprawy przygotowane. 

Gdy ten pamiętny 3 mecz finałów dobiegał końca, na 40 sekund przed końcową syreną zdaliśmy sobie sprawę z Jackiem, że to się dzieje naprawdę, że nikt nam już tego nie zabierze, i mieliśmy świadomość, że podstawy mamy już gotowe i możemy rozpocząć ciąg dalszy przygotowań do debiutu w PLK. 

Z perspektywy czasu myśli Pan, że można było zrobić więcej? 

Zawsze można zrobić coś więcej lub inaczej. To jest trochę tak jak z prowadzeniem meczu przez trenera. Kiedy razem z zawodnikami oglądają spotkanie w ramach analizy pomeczowej widzą i zdają sobie sprawę z tego, że można było pewne rzeczy poprawić. 

Mamy świadomość, że w pierwszym sezonie popełniliśmy kilkanaście błędów, które staraliśmy się wyeliminować w ramach przygotowań do drugiego sezonu. Przyszedł COVID i realia sportu są zupełnie inne, jednak mamy ogromną chęć rozwoju, zmiany na lepsze i parcia do przodu. 

Razem z wszystkimi osobami, które pracują w klubie staramy się na bieżąco wyciągać wnioski z naszych mniejszych i większych porażek, żeby ich nie było. Nie ma jednak ludzi nieomylnych. Z perspektywy czasu zawsze uznamy, że coś można było zrobić lepiej. 

Bycie prezesem klubu w 1 lidze i PLK to dwa różne światy? 

To zupełnie inna praca, zupełnie inna ilość pracy i presja. Poziom PLK powoduje, że w klubie musi pracować więcej osób, dlatego jedną z pierwszych decyzji, które podjęliśmy z Jackiem po awansie było rozszerzenie tego grona. W momencie awansu w klubie na umowie pracowała jedna osoba, w pierwszym sezonie w PLK były to 3 osoby, w obecnym sezonie już 4. 

Tak jak już wspomniałem na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej mamy też zupełnie inną presję zarówno ze strony kibiców, jak i sponsorów. Trzeba nauczyć się z tym radzić. Większe zainteresowanie klubem w mediach społecznościowych przekłada się na większą ilość krytyki, z którą trzeba żyć i dalej robić swoje. To chyba największe różnice, pomijając oczywiście te organizacyjne. 

Przygotowanie spotkania, przygotowanie klubu do startu ligi, zbudowanie relacji z agentami zagranicznymi, współpraca z zawodnikami z zagranicy, czy też z Polakami, którzy są przyzwyczajeni do pewnych standardów na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej. To było duże wyzwanie, ale mogliśmy liczyć na wsparcie nowych osób. Wymienię tutaj Patrycję Kozłowską, naszą manager klubu, Szymona Kisielewicza, media managera, Kamila Skałeckiego – grafika,  bez których nie poradziłbym sobie w przygotowaniach do debiutanckiego sezonu w PLK.  Trenera Artura Gronka i Michała Chylińskiego, którzy wsparli nas swoim doświadczeniem i pokazali, w którym kierunku powinien iść klub, żeby być jak najbardziej profesjonalnym. 

Wymienił Pan kilka nazwisk, a czy jakiś klub też był wsparciem lub inspiracją dla rozwoju Astorii? 

Moją inspiracją jest Żalgiris Kowno, ale osiągnięcie takiego poziomu organizacyjnego jest w naszych warunkach bardzo trudnym zadaniem. Marzyłbym, żebyśmy kiedyś znaleźli się na takim pułapie. 

Otrzymaliśmy duże wsparcie od innych klubów z PLK, co mnie bardzo cieszy i za co im dziękuję. Kiedy miałem jakieś pytanie i zadzwoniłem do osób, które znałem już ze sparingów, to każdy dzielił się swoją wiedzą. Uważam, że wspieranie się nawzajem doświadczeniem to jedyna droga do rozwoju całej dyscypliny i ligi. Liga jest przecież tak silna jak jej najsłabszy zespół. 

Awans Astorii do PLK przypadł na sezon, który ze względu na COVID nie może być uznany za normalny. Jak on wyglądał z Pana perspektywy? 

Pamiętam, że przed sezonem nie raz siedzieliśmy z Patrycją i Szymonem do późnych godzin nocnych, a dzień przed meczem praktycznie codziennie wychodziliśmy z hali o północy lub później. Wszystko staraliśmy się jak najlepiej przygotować. Przyszła jednak sytuacja, której nikt nie mógł się spodziewać, pandemia, która wywróciła wszystko do góry nogami. 

Cieszę się, że jako klub z tego wszystkiego, przedwczesnego zakończenia sezonu, udało nam się wyjść w sposób, który nie spowodował ogromnych problemów. Klub przetrwał i poradził sobie. Za to należą się podziękowania dla trenerów i zawodników, którzy wykazali się ogromnym zrozumieniem i zaufaniem do nas, włodarzy klubu. Także sponsorzy i kibice pokazali w tym trudnym momencie, że są częścią Astorii, że to coś więcej niż umowa sponsoringowa i zakup biletów. Wszyscy pokazali, że czują się odpowiedzialni za ten klub, że to ich pasja. 

A zastanawiał się Pan, co by było gdyby…? 

Nie. Wszyscy patrząc na to jak zaprezentowaliśmy się w drugiej rundzie mówią, że zagralibyśmy w playoffach i bylibyśmy tam czarnym koniem. Mam jednak taką zasadę, że nie skupiam się na tym, co było i co mógłbym mieć, lecz na tym, co jest teraz i co będzie. 

W wielu miejscach podkreśla Pan, że Astoria to klub wiarygodny i stabilny. W czasach pandemii to z jednej strony wyzwanie, jak i pomoc. 

Bardzo się cieszę, że zapracowaliśmy sobie na zaufanie zawodników. Z chłopakami tak naprawdę w jeden dzień uzgodniliśmy wszystko. Mieliśmy indywidualne spotkanie z każdym zawodnikiem i często trwały one 2, 3 minuty. 

Marzę o tym, żebyśmy jako osoby żyjące koszykówką nie mówili jednak o tym, że ktoś jest wiarygodny jako o zalecie. Chciałbym, żeby wiarygodność w polskich klubach i polskiej koszykówce nie była powodem do dumy, ale normą. 

Przed tym sezonem, mimo trwającej pandemii, Astoria bardzo szybko zbudowała skład. Jak wyglądały te przygotowania? 

To był czas trudnych decyzji. Musieliśmy zastanowić się, czy budujemy zespół szybko i nie ściągamy zawodników, których nie będziemy mogli, brzydko mówiąc, przetransportować do Polski. Baliśmy się sytuacji, w której podpiszemy zawodnika, a nie będzie on mógł do nas przylecieć. 

Dodatkowo z tyłu głowy mieliśmy to, że trzeba liczyć się z sezonem rozegranym przy 50-procentowej frekwencji. Nikt nie zakładał, że cały sezon zagramy bez kibiców. Chcieliśmy wierzyć, że uda nam się poradzić z pandemią i fani chociaż w mniejszym gronie, jednak będą mogli siedzieć na trybunach. 

Do tego budowa budżetu w pandemii, przy ograniczonej możliwości kontaktu z ludźmi nie należy do najłatwiejszych. Sponsorzy też mają swoje problemy wynikające z COVID. To wszystko wymagało od nas zrozumienia, że jako całe społeczeństwo borykamy się z trudną sytuacją, na którą nie mamy wpływu, ale w której musimy być razem. 

Bartłomiej Dzedzej / fot. Enea Astoria Bydgoszcz

.

Czy pandemia to dla sportu problem tylko organizacyjny, finansowy? W grę wchodzi przecież także mniejszy kontakt z bliskimi zawodników i inne ograniczenia.  

Na pewno ograniczenia w przemieszczaniu się czy brak kontaktu z bliskimi były problemem dla zawodników, choć tu raczej trzeba ich zapytać o zdanie. Nie było to łatwe, jak zresztą dla każdego z nas. Ja sam przez prawie 9 miesięcy nie widziałem się z moją 90-letnią babcią, bo zwyczajnie się o nią bałem. 

Wracając jednak do klubu mamy brak kibiców, czyli w naszym przypadku ok pół miliona złotych mniejsze wpływy do budżetu. Do tego dochodzą testy covidowe, które trzeba było wykonać. Utrzymanie relacji ze sponsorami, gdy nie można ich zaprosić na mecz, zorganizować strefy VIP, w której buduje się wiele z tych relacji. Jako klub prowadzimy średnio raz na kwartał spotkania dla sponsorów, żeby budować relacje między nimi. Przedstawiamy na nich rzeczy zakulisowe, których na boisku nie widać i te spotkania też pandemia nam zabrała. 

Wróćmy do normalnych czasów. Jak wygląda typowy dzień pracy prezesa klubu – jeśli oczywiście jest coś takiego jak “typowy dzień”? 

Praca w klubie, co zresztą bardzo w niej lubię, to brak możliwości dokładnego zaplanowania każdego dnia. Zawsze stanie się coś, czego się nie spodziewaliśmy, a to zawodnicy zapewnią dodatkowe emocje, albo pojawią się inne bieżące sprawy. 

Oczywiście, jak każdy człowiek mam swój rytuał. Staram się zaczynać dzień od treningu, więc gdy przyjeżdżam rano do klubu idę ok. 7 na siłownię, potem śniadanie, kawa, spotkania z osobami w biurze, rozmowa o bieżących sprawach. W miarę możliwości chcę również być na porannym treningu zespołu, po którym mam albo spotkania ze sponsorami, albo rzeczy organizacyjne. Wieczorem kolejny trening zespołu. 

Gdy tylko mam możliwość próbuję również być na spotkaniach czy wyjazdach grup młodzieżowych, a w weekendy na meczach pierwszej drużyny. To jakiś zarys, ale klub sportowy to ciągła walka i niespodzianki. 

Który okres w ciągu roku jest najbardziej intensywny? 

Trudno to ocenić z mojej perspektywy. Tej pracy zawsze jest tak samo dużo. Do tej pory jedynym momentem gdy zbliżaliśmy się do granic wytrzymałości był czas od finału w 1 lidze do pierwszych dwóch spotkań PLK w Łuczniczce. Wtedy raptem jeden tydzień miałem dla siebie. To był czas mojego ślubu i krótkiego, trzydniowego wyjazdu razem z żoną, a tak naprawdę 3 dni przed i 4 dni po ślubie byłem normalnie w pracy w klubie. 

Przygotowań było naprawdę sporo, a my chcieliśmy, żeby każdy kto przyjdzie na derby czy obejrzy je w telewizji był dumny z tego, jak prezentuje się Enea Astoria Bydgoscz. 

W takim razie miał Pan bardzo udane tamto lato. Czy także wtedy wziął Pan udział w zawodach triathlonowych? 

Zawody akurat były przed tamtym sezonem, w 2018 roku. W lipcu podjąłem ostateczną decyzję, że startuję w ½ IronMana. Gdy trener Skiba dowiedział się o tym powiedział, że jeżeli to zrobię to on wierzy, że wszystko jest możliwe. W sierpniu wystartowałem, a niespełna rok później awansowaliśmy do PLK i poślubiłem najwspanialszą obok mojej mamy kobietę mojego życia. 

Jako ciekawostkę dodam, że pierwotnie ślub zaplanowany był na 19 maja, czyli sobotę, kiedy wygraliśmy 3. mecz finału ze Śląskiem Wrocław. Na szczęście udało się go przełożyć. 

To teraz wypada czekać na kolejny zbieg okoliczności w sukcesach osobistych i klubowych. 

Kolejne piękne wydarzenia zadzieją się we wrześniu tego roku, więc jeżeli zawodnicy chcieliby powtórzyć taką sekwencję to musieliby zdobyć mistrzostwo teraz. Żona da mi we wrześniu potomka, więc mogę też przyjąć prezent sportowy od drużyny. 

Wspomniał Pan wcześniej o meczach derbowych, więc zapytam: który mecz w sezonie jest najważniejszy i dlaczego są to derby z Anwilem? 

(śmiech) Tutaj wracamy do pierwszego pytania. Jeżeli miałby odpowiedzieć w pełni profesjonalnie jako prezes klubu to każdy mecz jest ważny i ma taką samą wagę. Jeżeli jednak uaktywnia się we mnie serce kibica to faktycznie mecze z Anwilem Włocławek, a wynika to z całej historii, z tego, jak wyglądały derby w latach 2003 – 2006, w których brałem udział jako kibic. 

Do tego dochodzi renoma klubu z Włocławka. Myślę, że każdy zawodnik, trener, prezes czy kibic marzy o tym, żeby tak jak 2 lata temu Aaron Cel uciszyć halę we Włocławku. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby wygrać tam przy wypełnionych po brzegi trybunach, bo to jest kwintesencja sportu. Tym żyjemy my, prezesi, sponsorzy, trenerzy, zawodnicy, każdy kibic. Napędza nas rywalizacja. 

Dla mnie zawsze spotkania derbowe z Anwilem mają dodatkowy smaczek i bardzo cieszyłem się, gdy w tym roku wygraliśmy z nimi u siebie. Jedyne, czego mi brakowało, to obecności kibiców, którzy mogliby cieszyć się razem z nami. 

W zeszłym roku z kibicami na trybunach zwycięstwo było blisko, ale plany pokrzyżował Ricky Ledo. 

Jeśli dobrze pamiętam trafił taką bardzo ważną trójkę z 8 czy 9 metra, która pozwoliła wrócić Anwilowi. Tak czy siak to był przepiękny mecz. Wypełniona Łuczniczka, fenomenalna atmosfera, którą stworzyli na trybunach kibice, doping, 2 trójki Doriana Szyttenholma, naszej legendy, rzut z połowy Mateusza Zębskiego, buzzer-beater Krisa Clyburna – tam było wszystko. Nic tylko się cieszyć, że takie spotkania się odbywają i to z udziałem naszego klubu. 

Pełne trybuny to na pewno coś, co cieszy oko prezesa. 

Liczba kibiców na hali jest najlepszym wyznacznikiem naszej pracy i tego, jak prowadzimy klub. Gdy graliśmy w 1 lidze, już wtedy mieliśmy praktycznie pełne trybuny w każdym spotkaniu. 

W zeszłym sezonie w PLK na meczach w Arenie brakowało często biletów na 45 minut przed ich rozpoczęciem. To nas motywowało i potwierdzało dobrze wykonaną pracę. Chodzi nie tylko o mnie, ale też o efekty działań Patrycji i Szymona, którzy tak przygotowywali promocję spotkania i sam mecz, że kibice chcieli brać w nich udział. 

Czas pandemii jest też wyzwaniem w podtrzymaniu więzi kibica z klubem, gdy nie może on być obecny na hali. 

Dokładnie. Te relacje tworzy się przede wszystkim w czasie meczu. Tutaj należą się ogromne podziękowania i ukłony dla pracy media managera Szymona, grafika Kamila, osób wspierających klub w realizacji materiałów, czyli Tomka Terleckiego i Dawida Siemienieckiego, tych którzy kręcą wideo: Przemka, Krzysztofa, Adama. Są też osoby z biura.

Wszyscy oni na co dzień starają się zbudować i utrzymać relację z kibicem poprzez social media i wszystkie inne aktywności, ale wiadomo, że nie doprowadzi to do sytuacji 1:1 jak podczas obecności na meczu. 

Więź z klubem to również zawodnicy, którzy grają w klubie kilka sezonów, a po zakończeniu kariery w nim zostają. 

Zawsze chciałem, żeby przy klubie byli ludzie, dla których praca tutaj będzie pasją i źródłem radości. Są osoby przyjezdne, które w 100% angażują się w życie drużyny, ale są też tacy jak Jakub Dłuski, Przemek Gierszewski, Grzegorz Skiba, bydgoszczanie. 

Bardzo się cieszę, że Kuba poszedł w kierunku bycia trenerem, bo dobrze się w tym odnajduje. Nasz zespół 2-ligowy prowadzi były zawodnik, Maciej Kulczyk. W grupach młodzieżowych również mamy wychowanków, którzy prowadzą zespoły jak Przemek Olszewski czy Maciej Łabuś. Wychowankowie Astorii są również wśród sponsorów, chociażby Waldemar Kotecki, Witold Witkowski, Tomasz Szopiński i inni. To piękne, że osoby, które kochają koszykówkę i grały lub poznały Astorię chcą dalej tworzyć ten klub. 

Wspomniał Pan o szkoleniu młodzieży. Jak wygląda ono w Bydgoszczy? 

Jednym z moich marzeń czy celów jest posiadanie drużyn na każdym szczeblu rozgrywkowym. Idealnym przykładem jest Śląsk Wrocław. Chciałbym, żeby w perspektywie 5 lat Enea Astoria Bydgoszcz, czy też występujące na niższych poziomach drużyny pod innymi nazwami, utworzyły drabinkę szkoleniową od 3 ligi aż do PLK. 

Koszykówka młodzieżowa w Bydgoszczy rozwija się dobrze. Jest Novum, z którym bardzo długo współpracowaliśmy. Tamtejsi zawodnicy mogą kontynuować swoją karierę w Astorii, współpracujemy ze szkołami, w których możemy tworzyć klasy sportowe. 

Uważam, że jesteśmy dopiero na początku drogi i czeka nas dużo pracy, jednak wierzę, że dzięki naszym trenerom i osobie koordynatora do spraw szkolenia, trenera Aleksandra Krutikowa, który ma ogromne doświadczenie, dojdziemy do momentu, w którym grupy młodzieżowe Astorii Bydgoszcz będą się liczyły w Polsce. 

Rozwój grup młodzieżowych jest dla prezesa większym wyzwaniem niż pierwsza drużyna? 

Nie powiedziałbym, że większym, ale innym. Borykamy się z innymi problemami. Chodzi niekiedy o rodziców zawodników, podejście młodych ludzi do samego sportu, problem pogodzenia nauki z treningami, ilość chętnych do rozpoczęcia przygody z koszykówką. 

Jest też problem, o którym chciałbym rozmawiać najrzadziej, ale którego nie można pominąć, czyli finansowanie sportu młodzieżowego. Na szczęście coraz więcej firm widzi w tym potencjał i chce wspierać rozwój drużyn młodzieżowych. Samorządy wspierają, na ile mogą, podobnie sama liga i PZKosz, chociażby przez program PLK Junior. Mamy SMOKi, KOSMy, które powodują, że możemy realizować dodatkowe zajęcia koszykarskie, jest ministerialny program KLUB 2021, dający kolejne środki. 

Piłeczka jest po naszej stronie, żeby odpowiednio to wykorzystać i dać młodym zawodnikom oraz ich trenerom jak najlepsze warunki. 

Podał Pan plan czy cel do osiągnięcia przez grupy młodzieżowe na przestrzeni 5 lat, a co z pierwszą drużyną Astorii za 5 lat? 

Walka o mistrzostwo Polski i gra w europejskich pucharach. 

Tego by Pan chciał? 

To jest coś, co zrobimy. 

Rozmawiał Piotr Alabrudziński, @p_alabr

[/ihc-hide-content]  

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38