Andrzej Pluta: Talent i dwa razy tyle pracy

Andrzej Pluta: Talent i dwa razy tyle pracy

Jak w szczegółach wygląda szkolenie młodzieżowe w Hiszpanii? Jaki zawodnikami są już synowie - Andrzej junior oraz Michał? Andrzej Pluta senior opowiada o swoich doświadczeniach trenera oraz rodzica koszykarzy. Zdradza także patent na dobry rzut.
Andrzej junior, Michał i Andrzej Pluta / fot. archiwum prywatne

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>

Piotr Alabrudziński: Dlaczego wybrał Pan Hiszpanię jako miejsce koszykarskiego rozwoju dla synów? 

Andrzej Pluta: Jeszcze przed wyjazdem do Hiszpanii byliśmy 2 razy na campach w Wilnie u samego Sarunasa Marciulonisa. Interesowaliśmy się wysokim poziomem szkolenia, a wiemy, że Litwa należy na tym polu do europejskiej czołówki. Nasze dzieciaki wypadły bardzo dobrze w swoich grupach wiekowych, zaczęliśmy więc myśleć, czy nie wyjechać za granicę, żeby im udostępnić najwyższy europejski poziom. 

Dlaczego Hiszpania? Rok wcześniej wyjechał tam Bartek Pietras, rocznik 98. Dostał od Estudiantes Madryt propozycję kontraktu. Mama Bartka, nie mając doświadczenia, skontaktowała się z nami, żeby nam o tym opowiedzieć i zapytać, co ma zrobić: wyjechać czy nie. Od razu na spotkaniu z nią powiedzieliśmy, że oczywiście, jeśli otwiera się taka propozycja to trzeba z niej skorzystać. Nie ma się nawet nad czym zastanawiać. To niesamowita przygoda, nauka życia, a przede wszystkim najlepsze szkolenie. 

Bartek zatem wyjechał do Hiszpanii, a my za pół roku pojechaliśmy z chłopakami na testy do Estudiantes. Klub pozwolił nam trenować tydzień. Po testach zgodzili się na to, żeby przyjechali do Hiszpanii trenować, oczywiście bez żadnego kontraktu. Nie było zatem tak jak w przypadku Bartka, ale opłacając wszystko, mieszkając na miejscu, synowie mieli możliwość normalnego treningu. Poziom ich umiejętności był odpowiedni na Estudiantes, więc zdecydowaliśmy się na wyjazd.

Testy były w lutym, a już w sierpniu mieliśmy już wszystko pozałatwiane i wyjechaliśmy do Hiszpanii. Tak to wszystko się potoczyło. 

Może Pan coś więcej powiedzieć o tych testach? Jak do nich doszło? 

Nie każdy może sobie pojechać na takie testy. Bartek Pietras, będąc w Hiszpanii – a to dobry kolega Andrzeja i Michała – opowiadał w klubie, podobnie jak jego mama, że ma takich zdolnych polskich zawodników, którzy chcieliby przyjechać i potrenować z drużyną. Dostaliśmy od dyrektora klubu zielone światło, a musimy sobie powiedzieć, że Estudiantes Madryt w roczniku 2000 to był mistrz Hiszpanii. 

Michał miał wtedy 12 lat i mógł trenować w swojej grupie wiekowej, podobnie Andrzej. Synowie dobrze przeszli te testy. Na koniec spotkaliśmy się z dyrektorem klubu, który opowiedział, jak widzi chłopaków i ich umiejętności i jeśli oni wyrażają zainteresowanie to mogą szkolić się dalej w Madrycie. 

Andrzej junior wyjeżdżał z Polski jako MVP Mistrzostw U14. 

Tak. Michał również był w zespole, ale wchodził z ławki, choć spokojnie sobie dawał radę. 

Jak w praktyce wygląda szkolenie młodzieży w Hiszpanii? 

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Muszę powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem tego systemu. Od 8 lat, odkąd skończyłem grać, interesuję się szkoleniem młodzieży. 

Hiszpańska federacja koszykówki ma plan szkolenia, który wprowadzany jest do klubów. Nie ma tam czegoś takiego jak szkoła mistrzostwa sportowego, zrezygnowali z takiej idei, bo przy każdym klubie grającym w lidze ACB, a tych drużyn mamy teraz 19, jest świetny klub młodzieżowy, na naprawdę wysokim poziomie. 

Każdy klub wdraża plan szkoleniowy, trenerzy są zapraszani na szkolenia, wykłady doświadczonych trenerów i w ten sposób prowadzony jest proces szkolenia. Oczywiście Katalonia zwraca uwagę na jakiś detal, Andaluzja czy Sevilla na coś innego, podobnie Madryt, ale to są niuanse. 

Jakie i jak szybko zauważył Pan zmiany w grze chłopców podczas pobytu w Hiszpanii? 

Nasz syn Andrzej był MVP Mistrzostw Polski, w Finale potrafił rzucić 39 punktów, w tym 8 razy za 3. Radził sobie świetnie, podobnie jak Michał. Od razu po przyjeździe, a przypomnę, że trafił do Mistrza Hiszpanii w swoim roczniku, trener go zauważył, dostrzegł jego potencjał, ale wskazał, że musi nauczyć się grać bez piłki. 

Andrzej lubił grać z piłką, jednak trener powiedział: nie, Ty musisz umieć grać z piłką i bez piłki. Dużo biegania, dużo gry piłką, motoryka – tym się wyróżnia hiszpańska koszykówka. Tutaj nie można stać, nie ma takiej gry, że jeden kozłuje a 4 stoi. Jest bardzo dużo biegania, dużo dzieje się w ataku. 

Od początku pobytu na to zwracali w klubie uwagę Andrzejowi, że jest świetny z piłką, ale gorzej gdy ma grać bez niej, gdy musi się uwalniać. Ja tym bardziej mam tutaj doświadczenie, bo grałem jako rzucający obrońca. To bardzo trudna praca – grać bez piłki, uwalniać się, wybiegać za plecy, czytać obronę rywali. 

Chcieli, żeby Andrzej był takim combo, zawodnikiem, który radzi sobie w różnych sytuacjach. Jak trener chce go bez piłki, ma go bez piłki, jak chce go z piłką, gra wtedy z piłką, czyli ma być graczem uniwersalnym. Całe szkolenie hiszpańskie polega na tym, że do pewnego wieku nie pozycjonuje się zawodników, tylko wszyscy mają być wszechstronni. 

Nie ma szufladkowania w stylu: masz 2 metry, to idź pod kosz? 

Wie pan, będąc w Hiszpanii, w Sewilli, miałem zaszczyt być asystentem w roczniku U14. Byliśmy na Pucharze Króla, gdzie zdobyliśmy 7 miejsce. Byliśmy na Mistrzostwach Hiszpanii, gdzie również zdobyliśmy 7 miejsce. Cały rok byłem przy zespole, mogłem oglądać system szkolenia, to jak wygląda liga. Właśnie dlatego mogę powiedzieć jak tam się pracuje. 

Nie jest tak, że chłopak w wieku 14 lat mając 2 metry jest ustawiany tyłem do kosza i nie jest uczony techniki, czytania gry, rzucania z obwodu czy gry przodem do kosza. Wszystko jest na zasadzie ogólnego szkolenia, żeby zawodnik był po prostu przydatny na każdej pozycji. Na większej liczbie pozycji może grać zawodnik, tym bardziej jest wszechstronny. 

To też żadna nowość, bo Hiszpania jako pierwsze czy drugie państwo przyjęło taki system szkolenia. Wielu zawodników może na początku wydawać się nie aż tak dobrymi, ale potem okazuje się, że ta sprawność i uniwersalność dają efekty. Każdy zawodnik potrafi podać z kozła, rzucić, zaatakować przodem, zagrać tyłem, a przecież trenerzy w dzisiejszej koszykówce potrzebują takich graczy. 

Wspomniał Pan o pracy asystenta trenera w Hiszpanii. To była tylko Sewilla? 

Najpierw w Estudiantes Madrytem byłem, można powiedzieć, na stażu. Nasze dzieci grały w klubie, włodarze znali moją osobę, wiedzieli, że grałem w reprezentacji i jestem w Polsce znanym, rozpoznawalnym zawodnikiem, więc dali mi zielone światło. Przychodziłem na młodzików, kadetów i juniorów, zadawałem pytania, zbierałem doświadczenie. 

Przeprowadzając się do Sewilli dyrektor młodzieżowego klubu zaproponował mi bycie jego asystentem. Dokładnie miałem być jednym z asystentów w roczniku U14, bo w Hiszpanii, co jest u nas raczej nie do pomyślenia, drużyna młodzieżowa miała głównego trenera, 2 asystentów, trenera od przygotowania motorycznego i masażystę. To zresztą tam norma. Nie jest tak, że jeden trener ma 2 grupy, ale 4 trenerów pracuje z jedną grupą młodzieżową. 

Pamiętam, że gdy zakwalifikowaliśmy się z Sewillą do Pucharu Króla i rozmawiałem z jakimś dziennikarzem, który zapytał mnie, czym się obecnie zajmuję, odpowiedziałem mu, że jestem asystentem trenera w roczniku  U14 i bardzo się cieszę, bo udało nam się zakwalifikować do tego turnieju. Moja odpowiedź była przyjęta dziwnie. Jak to, Pluta? W U14? Asystentem? Tymczasem ja, Andrzej Pluta, legenda, jak o mnie mówią ludzie, byłem zaszczycony, że mogłem się uczyć szkolenia młodzieży od najlepszych. Do dzisiaj mam kontakt z tymi ludźmi. 

Bardzo się cieszę, że mogłem przeżyć taką wspaniałą przygodę, być na Pucharze Króla w Baskonii, gdzie rano grali chłopcy w U14 a wieczorami chodziliśmy na mecze seniorów. U nas to jest odbierane inaczej. Sport młodzieżowy jest “be”. Tam idą pracować tylko ci, którzy nie chcą gdzie indziej. Tymczasem jest odwrotnie. W Hiszpanii jak któryś trener dostanie się do klubu młodzieżowego działającego przy drużynie z ACB to stanowi ogromne wyróżnienie. Mieć wpisane coś takiego w CV oznacza, że ten trener naprawdę ma pojęcie o tym, co robi. 

Zapewne wiele jest różnic w podejściu do szkolenia młodzieży. 

Mam 20 lat doświadczenia jako zawodnik. Pracowałem z różnymi trenerami. Bardzo lubię szkołę bałkańską. Przeszedłem przez Andreja Urlepa, Pipana, Dedka, Sagadina, różnych trenerów greckich, więc mam jakieś doświadczenie, jednak praca jako trener to coś zupełnie innego, czego trzeba się uczyć. 

Tam mogłem się uczyć i bardzo się z tego cieszę, ale u nas problemem jest, że powiesz komuś: jedź na szkolenie, naucz się czegoś innego. To jest odbierane jako obraza. Dla mnie to było wyróżnienie, nauka, z której korzystam do dziś. 

Miał Pan tam konkretny zakres obowiązków albo grupę graczy, nad którymi sprawował Pan pieczę? 

Dyrektor, który zaproponował mi pracę asystenta trenera był ode mnie młodszy o 14 lat. Potrzebował człowieka doświadczonego, który pomógłby mu w różnych sytuacjach, czasem doradził. Moim zakresem obowiązków była po prostu codzienna praca. Pierwszy trener przychodził z planem treningu, który potem razem omawialiśmy. Pytał się mnie, na co zwracać uwagę, tłumaczył swoje propozycje. Nie było konkretnego podziału. 

Oczywiście indywidualna praca z zawodnikami też była. Jeśli ktoś potrzebował więcej techniki rzutu, kozłowania, panowania nad piłką zajmowałem się tym. Mieliśmy w klubie trenera od przygotowania motorycznego i od siłowni, który przychodził przed każdym młodzieżowym treningiem i prowadził zajęcia motoryczno-siłowe.

Po godzinie takiego treningu przychodzili trenerzy od koszykówki i pracowali z zawodnikami 2 i pół godziny. Tak to z grubsza wyglądało. 

Różnice w treningach są ogromne? 

W Sewilli mieliśmy taki plan treningowy: 3 razy w tygodniu była motoryka połączona z treningiem siłowym, z lekkimi ciężarami dla młodzieżowców. Trwało to godzinę, po czym mieliśmy 2, 2 i pół godziny koszykówki, czyli cały trening wychodził ok. 3 i pół godzin. 

Treningi odbywały się w poniedziałek, wtorek był wolny, potem w środę i czwartek. W piątek było różnie. Jeśli graliśmy mecz ze słabym przeciwnikiem to rano jeszcze mieliśmy trening, a po południu graliśmy mecz. Zdarzały się nawet sytuacje, że gdy jeszcze były pasarelle, jak jedna piątka grała, druga robiła fizykę, motorykę za ławką. 

Tam naprawdę wykonuje się więcej jednostek pracy. Różnica w szkoleniu młodzieży polega też na tym, że od początku sezonu kluby skupiają się na pracy. Turnieje zaczynają grać gdzieś ok. listopada albo grudnia, więc sierpień, wrzesień i październik to ciężka praca. U nas z tego, co wiem, jest tydzień albo 2 tygodnie pracy, a potem zaczynają się turnieje, które trwają aż do ligi. 

Zawodnicy tak naprawdę są do takiego grania nieprzygotowani, przez co bardziej narażeni na kontuzje. Trenerzy narzekają, że kontuzje są dlatego, że tyle grają meczy, tymczasem w Hiszpanii od początku kluby są nastawione na przedsezonową pracę, potem jest liga i 1 albo 2 turnieje, nie więcej. 

Z Pana wypowiedzi mogę wnioskować, że młodzież nie ma problemu z takim reżimem treningowym. 

W Hiszpanii jest inna kultura sportu, podejście do sportowca z ogromnym szacunkiem. W klubach młodzieżowych jest tak duża rywalizacja, że po każdym sezonie z drużyny odchodzi 3 czy 4 zawodników, a w ich miejsce przychodzą następni. Taki jest poziom, a jeśli zawodnik sobie z tym nie radzi, przykładowo jeśli trener tłumaczy pewne rzeczy przez 3 miesiące a gracz dalej nie umie tego pojąć, to znaczy, że jego IQ nie jest takie jak powinno być. Za 5 miesięcy dostaje informację, że nie może być w zespole, bo już inni stoją w kolejce na jego miejsce. 

Nie ma mowy o tym, że komuś się nie chce trenować, albo ktoś jedzie do babci. Przed sezonem są spotkania z rodzicami, na których miałem okazję być. Omawiany jest ogólny plan, terminy treningów, jak to wszystko będzie wyglądać.

Na jednym z takich spotkań zgłosiła się mama, mówiąc, że ten dzień jej nie pasuje, bo syn ma angielski. Dyrektor od razu zabrał głos i powiedział, że to jest młodzieżowy klub ACB i jeśli komuś coś nie pasuje, to nie może być w tym klubie. Musi się podporządkować całkowicie. 

Od początku też jest ustalone, że rodzic nie może rozmawiać z pierwszym trenerem. Żeby mogło dojść do takiej rozmowy najpierw trzeba iść do koordynatora, który dowiaduje się, w jakim celu rodzic chce kontaktu z trenerem, o czym chce z nim rozmawiać. Rodzice nie mogą też siedzieć za ławką drużyny, nie mogą komentować, podważać pracy sędziów. 

Wszystko to jest gdzieś tak poukładane, że młodzież wychowuje się z odpowiednią wiedzą, jak należy postępować. Kluby dbają o takie wychowanie. 

Cieszę się, że wspomniał Pan o rodzicach. Na tym polu też mamy dwa różne podejścia. 

Rodzic dając dziecko do klubu musi mieć zaufanie do drużyny i trenerów. Nie może podważać decyzji, bo córka czy syn gra za mało, za dużo, nie w tych momentach. Trzeba zaufać i zostawić to fachowcom. Jeśli ewentualnie coś się zdarzy można porozmawiać na koniec sezonu, albo skontaktować się z koordynatorem. 

Mogłem też podpatrywać relacje rodziców z klubem i muszę powiedzieć, że są one bardzo dobre. Rodzice dużo pomagają. W Hiszpanii jest tak, że rodzice jeżdżą z dziećmi na mecze, dowożą je, bo nie każdy klub wozi zawodników busami. My z żoną też dowoziliśmy synów na każdy mecz. 

W takim razie szkolenie młodzieży w Polsce to amatorstwo? 

Nie chcę obrazić ośrodków, które pracują z młodzieżą na bardzo dobrym poziomie, bo takie też są w Polsce, ale uważam, że mamy słaby poziom szkolenia. 

Pozostając zatem w temacie Hiszpanii: czy to prawda, że często treningi odbywają się na świeżym powietrzu? 

Nasz Michał w U12 cały rok trenował na zewnątrz, nawet zimą. Usta fioletowe, wiatr, deszcz, bo w Madrycie pogoda zmienia się bardzo szybko, a oni czasami siadali na ziemi, robili stretching. Nie było z tym żadnego problemu. Wiadomo, jak jest ciepło to fajnie trenować na dworze, ale jak przychodzi zima i duża zmiana pogody, to trochę gorzej. 

Tam jednak są przyzwyczajeni do tego i nawet nie zwracają uwagi na nic. Dużo hal nie jest ogrzewanych, warunki są bardzo słabe niekiedy, a oni grają. Chodzi o to, czy ktoś chce i czy kocha to, co robi, czy też nie. 

fot. archiwum prywatne

Myśląc o wyjeździe rozważali Państwo tylko Europę czy może także Stany Zjednoczone, mając na uwadze późniejsze etapy rozwoju synów? 

W grę wchodziła tylko Europa, w sumie tylko Hiszpania. Z tego, co widzieliśmy i wiedzieliśmy to był najlepszy kierunek, szkolenie na najwyższym europejskim poziomie. Stwierdziliśmy, że jeśli tam się wychowają i nabiorą tego stylu gry będzie im łatwiej w seniorskiej karierze. 

A jakie jest Pana zdanie odnośnie wyjazdów młodych zawodników do USA? 

Wiadomo, że każdy taki wyjazd czegoś uczy. Trzeba jednak dobrze wybrać, bo wielu zawodników wyjeżdża, a potem jest rozczarowanych, że to nie ten poziom, bo w Stanach przecież są najlepsze high school, najlepsze college, ale są też te słabe. Przed wyjazdem trzeba się zorientować, jaki to będzie poziom. Można wyjechać i grać w parafialnej drużynie, tylko czy to ma sens? Dzisiaj na pewno mamy większy dostęp do tych informacji. 

Za moich czasów wyjeżdżali tylko najlepsi zawodnicy: Maciek Zieliński, Piotrek Szybilski. Teraz mamy większe szanse na wyjazd, ale też dużo młodzieży, która jest niezadowolona z wyjazdu, bo nie każde miejsce jest dobre do szkolenia. Trzeba odpowiednio wybrać i znać, że tak powiem, swoje miejsce w szeregu. 

Wracając do Pańskich synów: przed sezonem mówił Pan, że najlepiej by było, gdyby Michał mógł jeszcze przez rok lub dwa zostać w Hiszpanii, tymczasem gra w Arce Gdynia. Co wpłynęło na taką decyzję? 

Oczywiście, że chcieliśmy, żeby jeszcze został w Hiszpanii, ale swoje zrobił COVID. Michał skończył w Hiszpanii juniora, bo tam ten etap trwa do 18 roku życia. Skończył kontrakt i chcieliśmy, żeby został jeszcze na 1 lub 2 sezony, kontynuował 6 lat szkolenia. Okazało się jednak, że klub przez COVID stracił sponsorów. 

Sytuacja w Hiszpanii wyglądała o wiele gorzej niż w Polsce. Utrata sponsorów, brak warunków do trenowania, wszystko pozamykane, w tym domy, w których oni mieszkali. Dyrektor po zakończeniu poprzedniego sezonu powiedział mi otwarcie, że to bardzo trudna sytuacja i klub nie może, póki co, zaproponować Michałowi czegoś, bo nie wie, co będzie dalej. My też, jako rodzice, nie wiedzieliśmy jak to wszystko będzie dalej wyglądać. 

Teraz mamy dzieci w Polsce, powiedzmy 500 czy 600 km od siebie, ale jak się ma dzieci 3 i pół tysiąca km od siebie, a do tego samoloty nie latają, nie wiadomo, co się dzieje, to człowiek myśli o różnych rzeczach. Właśnie dlatego podjęliśmy decyzję, że Michał zostanie w Polsce. 

Niestety pandemia rzuca swój cień na wiele sfer życia. 

Nie jest to proste. Jeśli klub nie może przyjąć zawodnika, zagwarantować mu czegoś, to człowiek też boi się posłać tam swoje dziecko. W marcu ściągnęliśmy Michała do nas ostatnim samolotem. Gdybyśmy się nie zdecydowali, prawdopodobnie siedziałby w Madrycie zamknięty w jednym domu do maja. Miał przyjechać na 2 tygodnie, a został do końca. 

Jeszcze przed Anwilem Michał pojechał potrenować do Arki. Zadzwoniłem i zapytałem, czy byłaby taka możliwość, bo mają tam dobre roczniki U19 i zgodzili się. Trenował 2 tygodnie, wrócił do domu i potem otworzył się Anwil, który potrzebował zawodnika na okres przygotowawczy. 

Po poważniejszych rozmowach zdecydowaliśmy się, że pojedzie do Arki i myślę, że biorąc pod uwagę, jak to wszystko wygląda, to bardzo fajnie wyszło. Michał może się uczyć koszykówki, w Gdyni szkolenie jest na wysokim poziomie, ma 2 Ligę, ma ekstraklasę, wielu trenerów, którzy pomagają mu na co dzień. Może z nimi pracować indywidualnie i w grupie, podobnie też z seniorami. Jesteśmy zadowoleni. 

Priorytetem jeśli chodzi o wybór była praca z pierwszym zespołem czy rozwój młodzieżowy? 

Szczerze mówiąc, obie rzeczy są ważne. Patrząc na Włocławek – sam Anwil to świetny klub z całą swoją historią, top polskiej ekstraklasy, ale nie ma zaplecza jeśli chodzi o 2 Ligę. Arka ma takie zaplecze, nie mówiąc w ogóle o Śląsku Wrocław, gdzie jest i 2 Liga, 1 Liga, ekstraklasa i zespoły młodzieżowe. Arka ma i 2 Ligę i bardzo dobre U19. 

Teraz wszystko w rękach i nogach samego Michała. On jest w takim wieku, że musi cały czas pracować. Gra jest bardzo ważna, ale on musi pracować, uczyć się koszykówki indywidualnej i zespołowej, spacingu, taktyki, czytania gry w obronie i ataku. Myślę, że w Gdyni to dostaje. 

Który z synów grą bardziej przypomina Pana?

Każdy z nich jest inny i ja też byłem inny. Można powiedzieć, że obaj lubią zdobywać punkty. Są zawodnikami, którzy patrzą na zdobywanie punktów, mają taką, jak to się mówi, grajfkę, swobodę, żeby grać. Andrzej jest zawodnikiem typu combo, bardziej “dwójką”, która gra na koźle, chociaż umie też podawać i może kreować kolegów. Michał widzi siebie jako kreatora gry, może jeszcze nie na takim poziomie, bo grał głównie w koszykówce młodzieżowej i w niej tak się czuł. 

Myślę, że mój styl gry, zawodnika nastawionego na zdobywanie punktów, jest bliższy Andrzejowi. Ja i tak najbardziej cieszę się, że oni się cały czas uczą i są zawodnikami wszechstronnymi. Uczą się, żeby umieć i rzucić i podać, wykreować kogoś, grać dobrze w obronie. Nie mówiliśmy jeszcze o tym, ale w lidze hiszpańskiej u młodzieży jest bardzo duży nacisk na obronę. Nie tyle na atak, co właśnie na obronę. 

Domyślam się, że mówi Pan o obronie indywidualnej. 

Przede wszystkim. W szkoleniu młodzieżowym fundamenty, fizyka, motoryka, trening nastawiony jest na obronę indywidualną, ale ma to potem przełożenie na zespół. Jeżeli każdy jest dobry to wpływa to na obronę zespołową. 

W Polsce wśród młodzieży można zauważyć obronę strefową i to już od coraz młodszych roczników. 

To jest zabójstwo. Nasi trenerzy lubią tak bronić, bo w U14 jest mało zawodniczek czy zawodników, którzy umieją dobrze rzucać. Stoi się w trumnie i niby się dobrze broni. Nie wychowuje się tych dzieci, nie pokazuje, co będzie się działo jak będziemy grać z zespołem, który umie rzucać. 

Jeżeli jednak uczy się od małego zawodników gry pod presją, to dzieciaki nauczą się zarówno bronić na całym, grać przeciwko presji, a jak jakiś zespół będzie odpuszczał, to rzucić przecież też potrafią. Jeśli od małego nie nauczymy zasad obrony indywidualnej i potem zespołowej, to dalej będzie już bardzo trudno. 

Bolączką koszykówki młodzieżowej oprócz tej obrony wydaje się też być brak wykorzystania rozwiązań indywidualnych, gry 1 na 1. 

Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo każdy trener ma swoją filozofię, ale to czego mi brakuje to intensywności i prostoty gry. Jeżeli najpierw dzieci są dobrze wyszkolone technicznie i mamy 5 zawodników, którzy potrafią kozłować, to gra jest prostsza. Jeśli 5 zawodników umie podawać, to gra jest prostsza. Ten kto zbierze piłkę może ją przekozłować, może podać – to jest wszechstronność, o której mówimy. 

Tak samo jest z obroną. W Hiszpanii 90% zespołów młodzieżowych broni na całym boisku przez 40 minut. Non stop. U nas to rzadkość. W Polsce broni się na całym tylko jak nie ma wyjścia i trzeba rzutem na taśmę wygrać mecz. Tam to jest fundament. Dzieciaki są wychowywane tak, że musi być nacisk na piłkę, drugi zawodnik ma być w pomocy, ale przede wszystkim w obronie nie można przegrać 1 na 1. 

Jest też taktyka, ale bardzo prosta. Nie ma takich zagrywek, w których byłoby 5, 6 ruchów i czekanie, czekanie, czekanie. Jest jedno, drugie, trzecie podanie, wszyscy muszą się ruszać. Prostota i gra oparta na indywidualnych umiejętnościach. 

Skoro mowa o indywidualnych umiejętnościach, gdzie tkwi największa różnica między Pańskimi synami? 

Między nimi są 2 lata różnicy. Andrzej, starszy syn, jest zawodnikiem bardziej fizycznym, ma ciało, jest mocny. To jego przewaga. Michał też ma ciało, jest mocny jak na swój wiek, ale trochę mu jeszcze brakuje. Na tym polu na pewno Andrzej przewyższa Michała fizycznością. 

Jeśli chodzi o umiejętności to trudno powiedzieć. Andrzej już od 3 lat gra na poziomie seniorskim, zebrał trochę doświadczeń. Michał dopiero skończył juniora, brakuje mu gry z seniorami. Dopiero się jej uczy. 

Wspomniał Pan, że tylko kilka klubów w Polsce ma dobre zaplecze dla młodzieży: Arka Gdynia, Śląsk Wrocław. 

Nie chcę mówić o wszystkich, bo niektórych klubów po prostu nie znam. 

Co Pan myśli o stworzeniu ligi zespołów młodzieżowych, będących zapleczem klubów grających w PLK? Widział Pan ten pomysł w praktyce podczas sezonu we Francji. 

Świetna sprawa, bardzo mi to zaimponowało w lidze francuskiej. Zawsze graliśmy swój mecz po juniorach. Oni zaczynali o 18, a my o 20. Wszędzie, obojętnie, gdzie byliśmy we Francji, czy to było Pau Orthez, Villeurbanne czy Strasburg, wszędzie jeździli z nami lub dojeżdżali na drugi dzień juniorzy. 

Kibic miał prawdziwe święto koszykówki. Przychodził na 18 na mecz najlepszych juniorów, a potem oglądał seniorów. Dzięki temu miał wgląd we wszystkie drużyny juniorskie, znał wszystkich najlepszych młodych zawodników. 

Myślę, że dla młodych zawodników to też było motywujące, że mogli grać w młodej ekstraklasie. To był dobry pomysł i chciałem, żeby coś takiego działało też u nas, ale zawsze pojawiały się odezwy w stylu: kto zapłaci za hotele, za autobusy, za wszystko. Nas nie stać. Nie wiem, ale jak będziemy mieli takie problemy, to tak to będzie dalej wyglądać. 

Nie da się wyszkolić młodzieży bez nakładów finansowych. 

Nie ma nakładów finansowych, więc trzeba się bawić z młodzieżą. Tylko że jak będziemy się bawić na takim poziomie jak szkolą niektóre kluby, to nie ma się co dziwić, że brakuje efektów. Efekty będą gdy mamy nakłady finansowe, zatrudniamy trenerów, dbamy o nich i szkolimy, żeby mogli szkolić młodzież. Wtedy pojawiają się zawodnicy, którzy mogą zasilać i zespoły i Kadrę. 

Patrząc po drużynach z europejskiego topu nie ma tam lęku przed wprowadzaniem młodych zdolnych graczy. Luka Doncic szalał w Eurolidze w barwach Realu Madryt, w tym sezonie daje sobie radę Rokas Jokubaitis z Żalgirisu Kowno. W PLK jednak młodzi gracze nie dostają zbyt wielu minut. 

Trzeba powiedzieć, że na wprowadzania młodych zawodników na takim poważnym poziomie trzeba mieć plan. Trzeba umieć to robić. 

Teraz rozmawiamy, a mnie już ciągnie, bo gra Euroliga, Żalgiris z Realem Madryt. W Realu Pablo Lasso wprowadza na parkiet Carlosa Alocena. To jest kolega mojego Andrzeja, ten sam rocznik, reprezentant Hiszpanii tak jak Andrzej jest reprezentantem Polski. Przeszedł z Saragossy do Realu Madryt, jednej z najlepszych drużyn w Europie i dostaje minuty. 

To, że on dostaje minuty nie znaczy, że zespół ma przegrywać. Rolą trenera jest umiejętnie wprowadzać zawodnika. Umiejętnie, przypominam. To nie jest umiejętność wprowadzić zawodnika na półtora minuty do końca. Umiejętnie to wprowadzić go w 2 kwarcie, w 3 kwarcie. 

Trener, jego doświadczenie, wizja, pomysł na zawodnika powoduje, że gracz się rozwija. Niestety, nie ma wielu trenerów, którzy by tak robili. Niektórym brakuje odwagi, niektórym doświadczenia, jeszcze innym sam nie wiem czego. Podziwiam trenerów, którzy umieją to robić. 

Oglądałem też wczoraj Barcelonę jak grała z Albą Berlin. Leandro Bolmaro dostał u Jasikeviciusa szansę, bo wygrywali 30 punktami, ale wprowadza go nawet, jak nie ma tak dużej przewagi. Na wprowadzanie młodego zawodnika trzeba mieć plan, trzeba pozwolić mu popełnić błędy i zaufać mu. Dla tego młodego człowieka to przecież coś nowego i musi poradzić sobie z presją. 

W swojej codziennej pracy ma Pan do czynienia z młodymi graczami. Chociażby w te wakacje trenował u Andrzeja Pluty młody zawodnik Bayernu Monachium. 

Michael Rataj, bardzo fajny zawodnik z rocznika 2003. Chciał popracować, sam się zgłosił. Bardzo dobrze nam się pracowało. Nawet wczoraj oglądaliśmy mecz, w którym grał. 

To już 4 rok jak pracuję jako trener personalny, mam kontakt z zawodniczkami i zawodnikami. Organizujemy treningi grupowe i indywidualne. To zawodnicy od 9 roku życia do wieku seniora. Oprócz tego, że trenują w klubach chcą się szkolić indywidualnie, zdobyć wiedzę, poprawić swój mental. Dużo zawodników nie wie, co to jest profesjonalna koszykówka młodzieżowa. 

Seniorzy również? Zawodnicy z 1 Ligi czy PLK korzystają z treningów z Panem? 

Chyba 2 lata temu był u mnie Łukasz Wiśniewski. W poprzednim sezonie pytał się Krzysiek Sulima, chciał przyjechać, ale wybuchła pandemia i nie dojechał. 

Seniorów nie ma zbyt wielu. Większość to młodzież w wieku 15, 16, 17 lat. W Polsce jest trochę tak, że jak ktoś jest gwiazdą w klubie, to wychowuje się go tak, że on już nie musi dodatkowo pracować. Mam sporo zawodniczek i zawodników, którzy może nie są gwiazdami, ale mają talent do pracy, etykę pracy. 

Jeśli te dzieciaki trafiają do mnie, z moją bardzo wysoką etyką pracy, bo zawsze będę powtarzał, że przez pracę doszedłem tak wysoko, na sam szczyt, to oni robią ogromne postępy. Mamy dużo zawodników, którzy zmienili kluby, albo wyjechali za granicę dzięki pracy indywidualnej. 

Oliwia Pełka, rocznik 2005, trenowała u nas pół roku. Miała świetną etykę pracy, udostępniliśmy jej testy w Stella Azzurra i podpisała 6-letni kontrakt w Rzymie. Konrad Rosiński był u nas na letnim campie, popracowaliśmy razem, udostępniliśmy mu testy w Madrycie i dziś jest w Madrycie. Patryk Wojtyka przeszedł z Tych do Trefla Sopot. Julia Gęsiarz i Natalia Kwiecień, obie z rocznika 2005, przeszły do Wisły Kraków. Marta Konczalska i Zosia Konczalska, która gra w Stanach Zjednoczonych, ale przez COVID siedzi w domu i trenuje u nas, doszkala się. Witek Czerenkiewicz, rocznik 2005, przeszedł teraz do Asseco. 

Mamy kontakt z tymi dzieciakami, widzimy jak zmieniają się mentalnie. Przychodzą do nas, dowiadują się, co to profesjonalny trening, że musi być bardzo wymagający, ale tylko taki daje efekty. Mamy zawodników, którzy pracują z nami już 4 rok, jeżdżą na wszystkie campy czy to zimowe czy letnie, trenują 3 razy w tygodniu i robią duże postępy. 

Zawsze jednak mówimy, że to dodatkowy trening. Priorytetem jest klub. Najlepiej jeśli dobrze pracują w klubie a do Andrzeja Pluty przychodzą i dostają informacje, pracę do wykonania, żeby robić jeszcze większe postępy. 

Dla każdego Pan przygotowuje indywidualny plan? 

Gdy przychodzi zawodniczka lub zawodnik na pierwszy trening najpierw się poznajemy, rozmawiamy z rodzicami. Rodzice rozmawiają z zawodnikami, czy oni chcą trenować. Jeżeli tak, wtedy dobieramy cały plan treningowy, motorykę, fizykę, siłownię, koszykówkę, wszystko indywidualnie. 

Dla zawodników, którzy trenują indywidualnie mamy też w niedziele treningi grupowe. Co to znaczy? Wynajmujemy salę, mamy 3 grupy: młodszą, czyli roczniki od 2006 do 2011, i starszą z rocznikami 2004 i starszymi. W treningach grupowych kładziemy nacisk na rywalizację, ale jest też dużo techniki. Nie wchodzimy w taktykę, bo każdy z nich jest z innego klubu, ale skupiamy się na podstawowych zasadach gry 1 na 1 w obronie, ataku, grze 2 na 2, rozwiązywanie pick’n’rolli w różnych sytuacjach meczowych. To wszystko daje im dodatkowy bodziec. 

Oprócz pracy w ciągu roku organizuje Pan też campy. 

Tak, przygotowujemy teraz camp zimowy. Do tej pory robiliśmy zimą obozy u mnie w mieście, ale teraz chcemy zrobić camp ogólnopolski w Białce Tatrzańskiej w pierwszym tygodniu ferii województwa śląskiego, czyli od 31 stycznia do 7 lutego. Organizujemy też campy letnie. 

Mamy tam klientów z całej Polski, którzy potem dojeżdżają na indywidualne treningi. Niech pan sobie wyobrazi, że niektórzy jadą 600 km, rodzice rezerwują sobie hotel, dowożą dzieci, bo dzieci to lubią i widzą sens w naszej wspólnej pracy. 

Czyli nie do końca jest tak, że brakuje zainteresowania koszykówką wśród dzieci i młodzieży. 

Pewnie, że kiedyś więcej dzieci szło do koszykówki, ale to zależy od miasta. Przykład Włocławka. We Włocławku zawsze były dzieciaki i było parcie na koszykówkę, bo to pierwszy sport w tym mieście. Duże zainteresowanie, rodzice interesują się koszykówką, więc wysyłają swoje dzieci na treningi i tak się to kręci. 

Tak było też za moich czasów. Była Pogoń Ruda Śląska, Stal Bobrek Bytom, Zagłębie Sosnowiec i wszyscy się tym interesowali. Przy okazji jak reprezentacja grała dobrze, popularność koszykówki wzrastała. 

Teraz można powiedzieć, że jest słabiej, ale nie jest aż tak niszowo. Dobre kluby nie mają problemów z młodzieżą. Dzieciaki mają jednak obecnie dużo innych zainteresowań. Nasze czasy były inne. 

Zainteresowania nie brakuje, a co z zaangażowaniem w grę, w trening? 

Akurat nasza praca wygląda tak, że przychodzą do nas zawodnicy z klubów na różnym poziomie. Treningi, które prowadzimy są bardzo wymagające. Jeśli widzimy, że dziecko nie jest zainteresowane czy nie chce trenować na takiej intensywności, od razu dajemy znać rodzicom, żeby porozmawiali z córką czy synem. Niech zapytają, czy im się to podoba, czy chcą pracować. Jeżeli tak, to wtedy ma to sens, wydawanie pieniędzy, tracenie czasu. Jeżeli nie, dziecko nie lubi wysiłku, to nie ma sensu. 

Dzisiaj troszeczkę brakuje nam pasjonatów. Od razu widać, czy ktoś przychodzi i kocha to, co robi, kocha się męczyć, czy też nie lubi zmęczenia i odbiera je jako coś najgorszego na świecie. 

Dużo razy też spotykamy się z tym, że ktoś przychodzi do Andrzej Pluty na trening i myśli, że będzie tylko stał w rogu i rzucał, a tutaj trening opiera się na wszystkim. Wszystkim, począwszy od dyscypliny, etyki pracy, zaangażowania, przez rzeczy techniczne: rzut, kozłowanie, podania, ćwiczenia fizyczne, aż po mental. 

To wszystko złożone, wymaga dużo pracy, ale po jakimś czasie dzieciaki widzą, że przez tę pracę są troszeczkę szybsi, nieustępliwi w obronie, bardziej skuteczni i to przynosi im radość, nakręca ich. 

My z żoną z kolei cieszymy się, że możemy zmienić młodego człowieka, pomóc mu. Wszystkich zawodników traktujemy profesjonalnie i poważnie, jak swoje dzieci. Rozmawiamy z nimi, pomagamy, często po meczach chcą o coś zapytać. Czasem trzeba ochrzanić, czasem pochwalić. Kij i marchewka. Normalnie. 

Wspomniał Pan o mylnym wyobrażeniu treningów u Andrzej Pluty, więc zapytam o technikę rzutu. Jeśli zawodnik ma zły technicznie, ale skuteczny rzut, czy trener powinien go “naprawiać”? 

Jeżeli ktoś ma skuteczny rzut, to nie trzeba go zmieniać, tylko cały czas ulepszać w kierunku powtarzalności. Są tacy zawodnicy, którzy nie rzucają dobrze technicznie, ale mają tak dobre czucie, że piłka wpada do kosza. Są też tacy, którzy mają bardzo dobrze ułożony rzut, ale nie mogą trafić, bo brakuje czucia. W jednej i drugiej sytuacji trzeba dużo pracować. 

Można trochę korygować rzut zły technicznie, ale jeśli jest skuteczny, ja bym tego nie zmieniał. Rzut to jest czucie. Wszyscy byśmy chcieli, żeby gra wyglądała dobrze technicznie, ale nie da się tak. Są różni gracze. 

Można poprawiać, mówić, żeby więcej rzucać lobem, odpowiednia rotacja piłki, korzystanie z nóg, balans ciała, trzeba dobrze naskakiwać i najlepiej jak się rzuca w dobrym balansie, ale dzisiaj mamy taką koszykówkę, że choćby Sergio Lull rzuca bez balansu, wyskakuje z jednej nogi, z dwóch nóg, i trafia, bo ma czucie i to jest umiejętność, której nie można mu zabierać. 

A jakby miał Pan podać receptę na dobry rzut? 

Talent i dwa razy tyle pracy. Bardzo ważne jest ułożenie ręki, cała mechanika rzutu, to żeby nogi i ręce współgrały ze sobą. Można dać przykład Luki Doncica, który ma taką mechanikę rzutu, dobre ułożenie ręki, wykorzystanie nóg, że z połowy rzuca jak z linii osobistych. 

Recepty na rzut nie ma, bo każdy jest inny. Moja rada jednak, tak też szkolę dzieciaki, jest taka, żeby oddawać jak najwięcej wszystkich rzutów. Z miejsca, po kozłowaniu, po wyjściach, po sprintach, na zmęczeniu, przed treningiem, po treningu, kiedy nie umiesz stać na nogach – zawsze musisz umieć rzucać. 

Ja tak zawsze robiłem, stwarzając sobie sytuacje meczowe. Rzucam przed treningiem i po trzygodzinnym treningu, kiedy organizm jest zmęczony, nogi nie funkcjonują jak trzeba, kiedy boli ręka. Właśnie wtedy zdobywa się czucie. 

Jaki był Pana najlepiej rzucający kolega z drużyny? 

Muszę powiedzieć, że za moich czasów miałem okazję grać z naprawdę świetnymi zawodnikami. Był Mike Ansley. Ainars Bagatskis, który teraz jest trenerem reprezentacji Ukrainy, świetny zawodnik, typowy strzelec. Był Antoine Joubert, Sebastian Machowski. Nie chcę nikogo pominąć czy obrazić. Wielu zawodników było świetnymi strzelcami. 

A kiedy pojawił się pomysł na konkursy rzutowe o czekoladę? 

W każdym klubie, w którym byłem, robiliśmy sobie konkursy. To takie proste rzeczy, które powodują adrenalinę. Jak 2 zawodników, którzy są dobrymi strzelcami, gra konkurs, to trafiając na 10 rzutów 9 nie ma się pewności wygranej. 

To nie były jakieś tam konkursiki, zawsze graliśmy na serio. Przez to nabierało się szacunku i zaufania do siebie. 

Często zawodnicy, którzy byli słabsi ode mnie, chcieli zagrać konkurs, a ja czułem wtedy presję. Nie mogę przegrać, bo on jest ode mnie słabszy. Jak oni przegrali nic się nie stało, ale jak zdarzyło się, że taki gracz wygrał, to dla niego to była radocha. Nabywał takiej pewności siebie, że jak trener wpuścił go w meczu trafiał najważniejszy rzut. 

To są proste rzeczy, ale – również teraz powtarzam to zawodnikom – coś zmieniają, powodują, że ręka trochę drży, są emocje. Polecam wszystkim. Z naszymi dziećmi jak gramy też tak robimy. 

Stymulacja strony mentalnej daje efekty. 

Mental jest bardzo ważny. Nie ukrywam, że na tym polu bardzo dużo pracujemy z zawodnikami. Kiedy trzeba to ochrzanić, powiedzieć, że ma się wziąć w garść, nie płakać, ale kiedy trzeba to wesprzeć. 

Są zawodnicy, którzy trenują bardzo ciężko, ale nie mogą nic. Nie mogą trafić, nic im nie wychodzi. Każdy czeka na ten jeden mecz, ale sport jest czasami okrutny. Nawet ciężka praca nie gwarantuje tego, że ktoś będzie skuteczny, będzie zdobywał trofea. Cały czas powtarzam to moim dzieciom, Andrzejowi i Michałowi. 

To, że ciężko pracujesz jeszcze nic ci nie gwarantuje. Pracujesz dla siebie. Pewność siebie idzie nie z tego, że zagrasz dobry mecz. Pewność siebie idzie każdego dnia przez trening. 

Jeżeli dobrze pracuję na treningu i przychodzę na mecz to tylko gram mecz. Jak będzie dobrze to super, bo pracuję na to, ale jak nie będzie dobrze to przecież nic się nie stało, dalej muszę pracować. 

Niestety niektórzy mówią: zagrałem dobry mecz, nie muszę pracować. Następny mecz też wyjdzie, a to krótka, niebezpieczna droga. Tylko silni mentalnie zawodnicy przechodzą na wyższy poziom. Im człowiek szybciej się tego nauczy, tak pracować, tym lepiej. Niektórych to zabija, ale trudno. 

W naszej rozmowie kilka razy pojawiła się wzmianka o żonie, więc pozwoli Pan, że zapytam. Pani Justyna dalej gra w koszykówkę? Swego czasu była jedyną kobietą wśród drużyn grających we Włocławskiej Lidze Koszykówki Amatorskiej? 

Cały czas gra, choć wiadomo, teraz COVID wszystko utrudnia. Muszę powiedzieć, że jak byliśmy w Sewilli żona dostała propozycję i grała w 4 lidze hiszpańskiej. Ktoś powie, że to tylko 4 liga, ale grała tam i świetnie sobie radziłą. Potrafiła nawet rzucić 40 punktów w meczu, a miała w swoim zespole zawodniczki, które miały po 18 lat. Dawała radę. 

W Madrycie grała w lidze amatorskie. Świetnie sobie radziła, będąc w jednej drużynie z medalistką olimpijską. 

Cały czas zbieramy takie doświadczenia, bo to nasza pasja. Moja kariera, te 20-parę lat, potem koniec kariery, nasze dzieci, teraz nasza wspólna praca. Przekazujemy to, co jest całym naszym życiem. 

Wczoraj był EuroLeague day, dzisiaj EuroLeague day. Dzisiaj mieliśmy 3 treningi, jutro 5 treningów, pojutrze znów 3. Cały czas koszykówka: gadamy o niej z dziećmi, oglądamy mecze, słuchamy. To jest nasze życie. Moje, mojej żony – tak się dobraliśmy. Podobne charaktery, podobne podejście do pracy, treningu, meczu. Wszystko na serio, wszystko na 150%. 

To musi dawać sporo szczęścia. 

Jesteśmy taką koszykarską rodziną i cieszymy się z tego. Szczerze panu powiem, mam najfajniejszą pracę, jaka mogła mi się udać i jestem z tego bardzo szczęśliwy. Mogę patrzeć na tych młodych i starszych ludzi, cieszę się z każdej małej zmiany. 

Powtarzam cały czas, że jeżeli ktoś przyjedzie na mój obóz i wyniesie jedną rzecz z mojego treningu, będę się cieszyć, bo to dużo. Potem niektórzy dzwonią, dziękują nam, a nam o to chodzi, że możemy zmieniać te dzieci, że zaczynają coś rozumieć, widzą coś nowego. Ktoś dostaje powołanie do kadry, zmienia klub. Super. 

Myśli Pan o tym, żeby kiedyś porzucić pracę indywidualną i związać się z jakimś klubem? 

Po zakończeniu kariery miałem przez pół roku klub. Nazywał się Pluta Basket. Założyliśmy stowarzyszenie w Radzionkowie, moim mieście, dawnym Bytomiu. Świetnie nam szło, mieliśmy 40 młodych zawodników, ale zderzyliśmy się z rzeczywistością jeśli chodzi o pomoc ze strony miasta, sponsorów. 

Myślałem, że będzie łatwiej, choć jak byłem u Marciulonisa na Litwie i mogłem z nim porozmawiać mówił mi, gdy dowiedział się, że planuję otworzyć taki klub i szkolić młodzież, że to ogromne finanse. Sportowo szło świetnie, ale finansowo już gorzej. Zdecydowaliśmy się zamknąć tę inicjatywę i wtedy wróciłem jako asystent do Anwilu. 

Szczerze powiem, że zawsze nam się marzyła taka prawdziwa akademia koszykówki, która by była fabryką talentów, do której wszyscy chcieliby przychodzić, w której byłby niesamowity poziom sportowy, etyka pracy. Taka, z której dzieciaki wychodziłyby grać w najlepszych możliwych ligach na wysokim poziomie. Nie udało się nam, ale bez tego nie bylibyśmy w Hiszpanii. Nie nabyłbym takiego doświadczenia. 

W takim razie gdyby mógł Pan wybrać jeszcze raz, wybrałby Pan tak samo? 

Zawsze. Wybrałbym tak samo, bo Hiszpania to było coś niesamowitego jeśli chodzi o nasze życie rodzinne, koszykówkę, doświadczenie dla dzieci, dla nas, poznanie ludzi, świata. Coś niesamowitego. Nie zmieniłbym żadnej rzeczy. 

Rozmawiał Piotr Alabrudziński, @p_alabr

[/ihc-hide-content]

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38