
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Wojciech Malinowski: Po niespełna 4 latach ponownie otrzymałeś powołanie do reprezentacji Polski, na razie do jej szerokiego składu. Byłeś tym zaskoczony, czy może miałeś sygnały, że to nastąpi?
Andrzej Mazurczak: Gdy przyjechałem na kadrę za pierwszym razem, to złapałem dobry kontakt z trenerem Mike’em Taylorem i potem cały czas go utrzymywaliśmy, nie tylko zresztą w kwestiach sportowych. Zawsze mogłem na niego liczyć. Pamiętam też, że przyjechał do mnie, gdy grałem w Niemczech (sezon 2017/18 – red.).
Kontakt utrzymywaliśmy również w tym roku, ale nic nie wspominał, że znajdę się w kadrze. O tym nie rozmawialiśmy. Wiem jednak, że oglądał moje mecze, a po nich mówił mi, jak wyglądałem, czy co powinienem grać. Po prostu mnie wspierał. Ciężko mi ogólnie powiedzieć, czy jestem tym powołaniem zaskoczony.
Jak się o nim dowiedziałeś?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Po meczu z Zastalem mieliśmy dzień wolny i postanowiłem trochę dłużej pospać. Zadzwonił jednak kolega z zespołu i złożył mi gratulacje. Nawet nie wiedziałem, czego mi gratuluje (śmiech), ale potem usłyszałem o powołaniu. Jestem z niego bardzo zadowolony.
Jak teraz oceniasz swoje szanse na zaistnienie w reprezentacji w porównaniu z 2017 rokiem?
Myślę, że w tym momencie jestem zupełnie innym zawodnikiem niż wtedy. W 2017 roku byłem po pierwszym sezonie w Europie (druga liga w Grecji – red.) i dopiero uczyłem się europejskiej gry. To zupełnie coś innego niż było w Stanach, taktyczne kwestie bardzo się różnią.
Wszystko było dla mnie nowe, świeże, dużo słuchałem i starałem się z dnia na dzień stawać się lepszym graczem. Teraz jestem w piątym roku w Europie, czuję się pewniej i uważam, że jestem gotowy. Zobaczymy, co będzie.
Masz jakieś konkretne elementy, których poprawę u siebie widzisz w ciągu tych lat?
To głównie małe rzeczy związane z taktyką. Granie pick&rolla i czytanie obrony, gdyż rotacje potrafią być zupełnie inne w porównaniu do tego, co grało się w Stanach. Także kreowanie przewag i ogólnie „timing” wszystkiego, co dzieje się na parkiecie.
Oglądam dużo Euroligi i stamtąd staram się brać elementy, które potem wprowadzam do swojej gry. To mi na pewno pomaga. Lubię na przykład podania typu „no look”, ale normalne podania i używanie oczu jest jednak bardzo ważne. Myślę, że z każdego dotychczasowego sezonu w Europie – Grecja, Niemcy, Hiszpania, Holandia – wziąłem coś, co mi potem pomagało i czego używam do tej pory.
Jak się porównujesz z innymi rozgrywającymi z kadry? Grasz przecież teraz przeciwko nim na co dzień w Energa Basket Lidze.
Łukasz Koszarek jest legendą polskiej koszykówki, zresztą ogólnie nie chcę się porównywać do innych. Mogę powiedzieć tylko o sobie, że jestem zawodnikiem, który stara się przede wszystkim myśleć o zespole, nie jestem samolubny i najważniejsze jest dla mnie zwycięstwo drużyny.
Statystyki są ważne, ale na końcu dnia to zawodnicy grają.
Myślę też, że jestem naturalnym rozgrywającym – nie „dwójką”, co gra na „jedynce”, czy odwrotnie. Mam w związku z tym dobre czucie gry.
Jak w ogóle wspominasz po latach tamten czas spędzony w reprezentacji? Twoje powołanie było bardzo dużym zaskoczeniem i środowisko koszykarskie odbierało je raczej krytycznie.
Wtedy najpierw spędziłem miesiąc z kadrą „B”, a następnie spędziłem około półtora miesiąca z pierwszą reprezentacją i byłem jednym z ostatnich zawodników, którzy odpadli z niej przed mistrzostwami Europy.
Wspominam to naprawdę super. Była znakomita atmosfera, czułem się tam bardzo dobrze, wszyscy przyjęli mnie świetnie, zarówno jako gracza, jak i człowieka. Mike Taylor to też taki trener, który robi dobrą atmosferę, jest bardzo pozytywny.
Moim marzeniem była gra na kadrze i mimo wszystko byłem wtedy trochę tym zaskoczony. Nie powiem, że nie wierzyłem w to, że tam trafię, ale ciężko było przewidzieć, kiedy może się to stać. Czas spędzony tam bardzo dużo mi dał – nawet jeżeli nie grałem dużo, to wspólne treningi i obserwowanie na co dzień takich zawodników, jak A.J. Slaughter, Kulig, Koszarek, Ponitka, Aaron Cel, Waczyński było super doświadczeniem.
Zanim pojawiłeś się w Europie, to występowałeś w 2. dywizji NCAA, na uczelni Wisconsin-Parkside. O ile bardziej kręta i skomplikowana jest droga stamtąd na europejskie parkiety?
Myślę, że każdy ma inną, swoją drogę. Teraz jednak jest coraz więcej graczy, którzy po 2. dywizji grają na wysokim poziomie. Przykładem od lat jest na to choćby David Logan, a ostatnio Darius Adams, czy Jordan Lloyd z Crvenej Zvezdy, przeciwko któremu grałem przez 3 lata na studiach. Każdy oczywiście myśli, że skoro nie jesteś z 1. dywizji, to nie możesz być dobrym graczem. To jednak nie jest prawdą.
Droga jest jednak na pewno dłuższa. 2. dywizja nie ma telewizyjnych meczów i mało kto orientuje się, jaki w niej jest poziom. Inaczej wygląda to jednak w przypadku trenerów, którzy tam pracowali – przykładem jest na to właśnie Mike Taylor, który grał i trenował właśnie na tym poziomie, podobnie zresztą jak jego tata. Myślę, że dobrzy gracze są wszędzie, trzeba ich tylko umieć znaleźć.
W 2017 roku udzieliłeś wypowiedzi „Przeglądowi Sportowemu”, w której między innymi wspominałeś o możliwości gry w polskiej lidze. Czemu zatem nastąpiło to dopiero w tym sezonie? Szczególnie w sytuacji, w której do 2019 roku mieliśmy przepis o dwóch Polakach na boisku.
Miałem oferty z Polski też w poprzednich latach, jednak czegoś zawsze brakowało. Nigdy nie uznałem, że byłaby to dla mnie dobra sytuacja – czasami prezes mógł się nie dogadać z moim agentem, a czasami trener miał inne wyobrażenie o mojej grze czy roli w zespole, niż ja. Możliwości wcześniej były, ale gdy wybieraliśmy z agentem najlepszą możliwą opcję dla mnie i drużyny, to najwyraźniej czuliśmy, że opcje z Polski takimi nie były.
Co zatem zadziałało, że podpisałeś kontrakt z MKS-em minionego lata?
Stało się to po rozmowach z trenerem Magro. Rozmawialiśmy ze 3 razy, a każda z nich trwała po 2 godziny. To nie tylko super trener, ale też bardzo fajny człowiek, który wierzy w zawodników i daje im pewność siebie. Chciałem też grać w jego systemie, który jest na bardzo wysokim poziomie. Po rozmowach z nim czułem, że to będzie dobry wybór. I tak się stało.
Po drodze było jednak 6 porażek na rozpoczęcie sezonu i twoje 20 niecelnych rzutów za 3 punkty z rzędu. Co wtedy chodziło ci po głowie?
Myślałem tylko o tym, że trzeba pracować.
Czyli podejście podobne do trenera Magro?
Tak, myślę zresztą, że mamy bardzo podobną mentalność, co do koszykówki i życia. Nie przejmowałem się wtedy wynikami, czy słabą formą rzutową. Przychodziłem na trening, ciężko pracowałem, a ponieważ wiedziałem, jakim zawodnikiem jestem, to wiedziałem też, że wkrótce zacznie mi to wychodzić lepiej.
Większość osób ocenia to, co widzi na meczach. A na początku to, co działo się na nich, nie odpowiadało temu, co było na treningach. Byłem lekko sfrustrowany, gdyż wiedziałem, że potrafię więcej dać drużynie. Mam jednak taki charakter, że nie martwię się tym, a zamiast tego ciężko trenuję i cierpliwie czekam, aż wszystko zacznie wychodzić mi lepiej.
Czy przy takim złym początku udawało się utrzymać dobrą atmosferę w zespole?
Myślę, że nie, gdyż przy takich wynikach jest to jednak bardzo trudne. Przegrywasz pierwsze 6 meczów, do tego 10-11 spotkań na początku rozgrywasz na wyjeździe – nie jest to łatwa sytuacja. Być może, gdybyśmy niektóre z nich mieli wtedy we własnej hali, to wyniki byłyby inne.
Trener Magro jednak wtedy zrobił dużo dobrego i bardzo nam pomógł w tych trudnych momentach. Zawsze nam powtarzał, że w nas wierzy i że będziemy wygrywać.
Przeglądałem twoje statystyki i widać w nich, że w poprzednich latach zazwyczaj miałeś bardzo przyzwoitą skuteczność w rzutach 3-punktowych. Zdarzyła ci się kiedyś tak zła seria, jak w pierwszych meczach drużyny z Dąbrowy Górniczej?
To zdecydowanie był dla mnie pierwszy raz. Miałem słabszy moment w Grecji, ale i tak wtedy zakończyłem sezon na wysokim procencie skuteczności. Wiem, że potrafię rzucać i czynię to dobrze. Nawet w tych pierwszych meczach wierzyłem, że wszystkie moje rzuty wpadną do kosza. Tak się jednak nie działo, czasami tak po prostu jest w koszykówce.
Nie czułem, że oddawałem złe rzuty, po prostu nie chciały wpadać.
Teraz chyba trochę korzystasz z tego złego początku? Trafiłeś 19 z ostatnich 43 „trójek”, a przeciwnicy wciąż kryją cię pod zasłoną.
Tak rzeczywiście jest. Myślę, że ogólnie u nas w zespole mamy dużo zawodników, którzy dobrze rzucają z dystansu, nawet jeżeli statystyki tego nie potwierdzają. Na treningu czasami trafiamy wszystko. Gracze jak Elijah Wilson, który w poprzednich sezonach miał po 40 procent skuteczności, potrafią trafić 5-6 „trójek” w meczu. Tak samo Michał Nowakowski, Lee Moore, czy Malcolm Rhett z pozycji „5”.
Niestety nie było widać tego na początku sezonu, ale teraz, gdy gramy lepszą, bardziej zespołową koszykówkę, to pokazujemy to coraz częściej. Nie wiem, czy nasi rywale są tym zaskoczeni, my jednak na pewno tym nie jesteśmy.
Wygrana we Włocławku i przebudowa drużyny po tej niesłychanie pechowej kontuzji Sachy Killeya-Jonesa – te dwa wydarzenia przewijały się jako kluczowe, gdy rozmawiałem o przełomowym momencie w sezonie dla MKS-u. Jaka jest twoja opinia?
Ciężko to ocenić. Wygrana na wyjeździe z Anwilem to była duża sprawa, ale też ważne było zwycięstwo w Toruniu. Trudno mi taki przełomowy mecz, czy moment wskazać.

.
Teraz z kolei jesteście jednym z najlepiej grających zespołów w lidze – wygraliście 6 z 7 ostatnich spotkań, a przegraliście tylko z Zastalem. Co decyduje o tym, że macie taki dobry moment? Zdaję sobie sprawę, że macie serię meczów u siebie, ale zakładam, że samą własną halą meczów się nie wygrywa.
Zaczyna się to od treningów, które mamy na wysokim poziomie. Trener Magro jest doświadczonym trenerem i bardzo dobrze je przygotowuje, dzięki czemu stajemy się coraz lepszym zespołem. Myślę, że potem wychodzi to w grze.
Nasz system gry jest też bardzo fajny, a teraz każdy z nas go lepiej rozumie, lepiej także znamy swoje role w drużynie. Gramy zespołowo, dzielimy się piłką, może nie zawsze tak było na początku sezonu.
Ostatnio wygraliście z Anwilem, chociaż był to mecz o dwóch obliczach. Co działo się w 4. kwarcie, którą przegraliście aż 15:31?
Po prostu przestaliśmy wtedy grać, straciliśmy energię, z którą rozpoczęliśmy mecz. Anwil ma zawodników na wysokim poziomie, jak Almeida, czy Clarke, który świetnie rzuca za 3 punkty. Oni potrafią wziąć mecz na swoje plecy i pokazali to również z nami. Myślę jednak, że wynikało to z naszych błędów w obronie, przestaliśmy grać agresywnie, co pokazywaliśmy na początku spotkania. Nie zachowaliśmy rytmu i energii przez pełne 40 minut, było tak przez może 25. Przez to prawie nas dogonili.
Jesteśmy w drugiej połowie sezonu, zatem na pewno poznałeś już drużyny rywali i ich zawodników. Który zespół uznajesz za najgroźniejszego rywala do 8. miejsca i wywalczenia awansu do fazy play off?
Myślę, że są to drużyny Spójni i Bydgoszczy, gdyż nad nimi nie mamy przewagi w bezpośrednich meczach. Z Toruniem wygraliśmy oba mecze, tak samo z Anwilem, zatem przy równej liczbie punktów będziemy wyżej od nich.
We wspominanym wcześniej artykule w „Przeglądzie Sportowym” mówiłeś też o rodzinie, którą masz w Bydgoszczy i Gliwicach. Utrzymujesz z nią kontakt? Do Gliwic masz dwa kroki.
Byłem na Świętach u babci w Gliwicach. Ona mieszka sama i był to naprawdę fajny czas.
Twoje pierwsze Święta w Polsce?
Nie, drugie. Gdy grałem w Grecji, to dostaliśmy 5 dni wolnego i wtedy też pojawiłem się w Gliwicach, to był zresztą pierwszy raz, gdy spotkałem się z babcią i dziadkiem.
Wcześniej w tym sezonie, gdy graliśmy w Bydgoszczy, to rodzina stamtąd, której nie widziałem 16 lat, zrobiła mi dużą niespodziankę. 20 osób, kuzyni, wujkowie, wszyscy pojawili się na meczu, gdyż wtedy jeszcze kibice mogli wejść do hali. W przeszłości, gdy przyjeżdżałem na wakacje do Polski, to właśnie do rodziny w Bydgoszczy, Mamy teraz regularny kontakt, piszą do mnie po meczach, to jest bardzo fajne.
Jak się w ogóle odnajdujesz w Polsce? Wiadomo, że koronawirus komplikuje życie, ale wyobrażasz sobie pozostanie tutaj na dłużej? Czy może jednak brakuje ci na przykład amerykańskiego stylu życia?
Czuję się tutaj bardzo dobrze, mówię po polsku. Tak też jednak było już w domu w Stanach – z rodzicami nie rozmawiałem po angielsku, mieliśmy polskie jedzenie, telewizję. Nie wiem, czy zostanę na dłużej, ale nie spodziewałem się, że będzie tak dobrze. Na pewno nie myślałem, że będzie źle, ale jednak pewna niepewność była.
Rozmawiał Wojciech Malinowski, @Stingerpicks
[/ihc-hide-content]