
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Wojciech Malinowski: Sezon skończyliście z bilansem 14 zwycięstw i 16 porażek, co dało 9. miejsce na koniec rozgrywek. Czy jest to dobry wynik?
Alessandro Magro: Przede wszystkim zrealizowaliśmy pierwszy i najważniejszy cel, którym dla MKS-u było utrzymanie się w lidze. Oczywiście mieliśmy swoje problemy w początkowej części sezonu, ale było to też czymś, o czym rozmawialiśmy wcześniej w klubie. Sezon zaczęliśmy bowiem z jednym zawodnikiem zagranicznym poniżej limitu, a także z kilkoma ryzykownymi wyborami graczy.
Daliśmy sobie jednak czas do stycznia, gdy mieliśmy lepiej poznać i zrozumieć to, jaki to może być dla nas sezon i o jaką pozycję możemy w jego trakcie powalczyć. W pierwszych miesiącach mieliśmy jednak problemy z chemią w zespole, kontuzjami, a także poziomem gry niektórych zawodników i ich przystosowaniem do tego, czego od nich wymagaliśmy.
Dodatkowym utrudnieniem była długa seria spotkań wyjazdowych. Nie spodziewałem się jednak aż tylu porażek (7 z rzędu – red.) na rozpoczęcie sezonu, gdyż podczas okresu przygotowawczego wyglądaliśmy przyzwoicie.
Potem po problemach i przerwie spowodowanej CoVid-em byliśmy jednak w stanie wygrać z niezwykłych okolicznościach z Anwilem we Włocławku, co ruszyło nasz sezon z miejsca. Ludzie zresztą pytają się mnie, co się u nas zmieniło w ostatnich miesiącach i nie jest na to mi łatwo odpowiedzieć. Sposób i poziom treningu, czy zaufanie do systemu – to akurat nie uległo zmianie.
Zmienił się za to poziom pewności siebie wśród zawodników, a także w trakcie sezonu poprawiała się jakość naszej gry. Na początku mieliśmy w składzie Sachę Killeya-Jonesa i Ivana Karacicia, jednak szybko okazało się, że ten drugi gracz praktycznie nie może nam pomóc z powodu problemów z kontuzją kolana. W pierwszym meczu sezonu w Szczecinie było już widać po kilku minutach, że nie jest w stanie wnieść do zespołu to, czego potrzebowaliśmy.
Z kolei Sacha to niewiarygodny talent i gracz obdarzony wielkimi umiejętnościami. Jednak jego styl gry nie współgrał idealnie z tym, co chcieliśmy grać i co na parkiecie próbowali realizować inni zawodnicy.
Po jego niezwykle pechowej kontuzji w końcówce meczu w Toruniu zdecydowaliśmy się przebudować drużynę, co było początkiem pozytywnych zmian w zespole i lepszej współpracy na boisku pomiędzy graczami.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Z ostatnich 17 meczów w sezonie wygraliśmy aż 11, co uważam za niesamowite osiągnięcie. Było też jednak kilka meczów, po których byłem rozczarowany, w których mogliśmy osiągnąć lepszy wynik, co dałoby nam szansę wywalczenia 8. miejsce i awansu do play off.
Myślę jednak, że ogólnie możemy być z całego sezonu zadowoleni. Zasłużyliśmy na to, żeby patrzeć na niego, jak na szklankę wypełnioną wodą do połowy, a nie w połowie pustą.
Wspomniał Pan o rozczarowaniu kilkoma meczami. Tak na szybko, to przychodzi do głowy tylko przegrana na własnym parkiecie spotkanie z Arką Gdynia. Czy jeszcze jakieś inne w opinii trenera się kwalifikowały?
Myślę tu o obu meczach z zespołem z Gdyni, gdyż także w ich hali powinniśmy wygrać, w pewnym momencie prowadziliśmy przecież różnicą 16 punktów. Z kolei w rewanżu bardzo źle podeszliśmy do spotkania, co potem prawie naprawiliśmy w 2. połowie, jednak w końcówce nie trafiliśmy ostatniego rzutu i przegraliśmy. Arka była fizycznym zespołem, który sprawiał nam problemy, ale i tak w meczach z nimi powinniśmy zrobić więcej.
Inną porażką, której mogliśmy uniknąć, była ta poniesiona w Lublinie. Tam jeszcze graliśmy w składzie z początku sezonu, jednak długo kontrolowaliśmy mecz i realizowaliśmy nasze założenia. W końcówce zrobiliśmy jednak kilka głupich błędów, pozwoliliśmy na łatwe rzuty Laksie i przegraliśmy po rzucie równo z syreną.
Podobnie wspominam mecz na własnym parkiecie przeciwko Szczecinowi. Tam też wydarzenia toczyły się pod nasze dyktando, zmieniło się to jednak w 4. kwarcie. Melvin trafił 3-krotnie z dystansu, my nie byliśmy w stanie właściwie zareagować i cenna wygrana też nam uciekła.
Czy uważa Pan, że zespół w 2. części sezonu mógłby grać tak dobrze, gdyby kontuzja Sachy Killeya – Jonesa nigdy się nie wydarzyła i nie doszłoby do zmian w składzie?
Sacha był niewątpliwie jednym z najlepszych graczy w lidze, który bardzo chciał pokazywać swoje możliwości na parkiecie i cały czas miał potencjał do dalszego rozwoju. Jednak jego styl gry powodował, że dużo przetrzymywał piłkę i czasami nadużywał dryblingu. Myślę, że także z nim w składzie gralibyśmy coraz lepiej, szczególnie że dałby nam elementy, których potem aż tak dobrych nie mieliśmy, jak obrona obręczy, czy zbiórki.
Jednak po jego kontuzji okazało się, że przebudowa drużyny bardzo nam pomogła. Zwłaszcza w sytuacji, gdy mogliśmy pozyskać do zespołu Mijovicia i Rhetta, którzy idealnie pasowali do tego, co chcieliśmy grać.
Właśnie – nie był Pan zdziwiony, że Malcolm Rhett w pewnym momencie był dostępny na rynku i okazało się, że możecie ściągnąć klasowego zawodnika z Gliwic, czyli miasta oddalonego zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów?
Tu mieliśmy rzeczywiście dużo szczęścia, gdyż pod względem umiejętności M.J. idealnie pasował do naszego systemu, gdyż dobrze grał akcje typu „short roll” i był bardzo atletyczny. Moim zdaniem wciąż jest on też graczem, którego stać na jeszcze lepszą grę, gdyż oceniam, że swój potencjał wykorzystuje w około 60 procentach.
Nie spodziewałem się takiej decyzji GTK i gdy pojawiła się możliwość ściągnięcia go do nas, to staraliśmy się szybko zrealizować ten transfer. Zgodziliśmy się też na warunek klubu z Gliwic, który bardzo szybko wydał nam jego list czystości, dzięki czemu M.J. mógł zagrać w Gdyni, ale nie mogliśmy z niego za to skorzystać w meczu przeciwko GTK.
Nie wiem, czemu drużyna z Gliwic go zwolniła. Nam zarówno jako człowiek, jak i koszykarz na pewno dał dużo jakości.
Okoliczności odejścia Rhetta z GTK rzeczywiście są niejasne do tej pory, a i o Sachy Killeya-Jonesie w czasach gry w NCAA można było usłyszeć negatywne opinie. To jednak Pana nie powstrzymało przed chęcią pracy z nimi.
Gdy rozmawiam z graczami, to staram się być z nimi bardzo szczery i zawsze staram się dotrzymać tego, na co się umawiamy. Nie wiem, być może to kwestia mojej włoskiej natury. Zawsze próbuję ich jak najlepiej poznać i zrozumieć, jakimi są osobami, a także, jakie mają oczekiwania i marzenia. Być może dlatego obaj dobrze w naszym zespole funkcjonowali.
Oczywiście nie jestem magikiem i wszystko nie kończy się na 1 rozmowie, gdyż w trakcie sezonu odbywa się ich z zawodnikami więcej. Czuję się trochę jak ojciec, który przypomina swoim dzieciom, na co się umawialiśmy i co mieliśmy w danym momencie zrobić.
To jest zresztą też właściwy moment, bym podziękował mojemu asystentowi – Radek Soja miał wielki wkład w to, czego dokonaliśmy w trakcie sezonu.
Zaczęliście rozgrywki od 7 porażek z rzędu. Czy był jakiś moment, w którym odczuwał Pan, że Pana pozycja może być zagrożona?
Rozpoczęcie sezonu od tylu porażek na pewno nie jest fajną sprawą, a ja po prawie 20 latach pracy w zawodzie zdaję sobie sprawę, jak ten biznes funkcjonuje. Zapewne w 80-90 procentach przypadków zostałbym zwolniony i nasza rozmowa, w której mogę mówić o naszym udanym sezonie, raczej nigdy by się nie odbyła.
Nigdy jednak nie miałem powodów do niepokoju, gdyż mieliśmy jasne ustalenia z prezesem Łukaszem Żakiem. Zapewnił on nam czas na pracę i wyników, które potem osiągnęliśmy, na pewno nie byłoby bez jego wsparcia.
W czasie największego kryzysu nie przychodził do nas z krytyką, tylko pytał się, czego jeszcze potrzebujemy, by naprawić sytuację. To jest naprawdę rzadkie, gdyż zazwyczaj o ocenie twojej pracy decydują tylko liczby w kolumnach zwycięstw i porażek, które widzisz w ligowej tabeli.
Jakie są największe wyzwania w sytuacji, gdy najpierw zespół rozgrywa bardzo wiele meczów na wyjeździe, a potem sytuacjach się odwraca i co kolejkę gra się we własnej hali?
Taka sytuacja w mojej opinii nie jest korzystna, zdecydowanie lepiej jest grać na zmianę u siebie i na wyjeździe. Tak długa seria spotkań poza domem powoduje, że mogą się nawarstwiać porażki, a każdy z meczów w hali rywala jest obarczony ryzykiem, że gracze mogą ten fakt uznawać za wygodne wytłumaczenie przegranej. Z kolei na własnym parkiecie istnieje ryzyko, że zespół zlekceważy rywala i będzie się czuł zbyt pewnie przed rozpoczęciem spotkania.
W końcówce sezonu pokazaliśmy jednak, że potrafimy też grać na wyjazdach. Bez dwóch kluczowych graczy wygraliśmy przecież we Wrocławiu, a i w Sopocie długo walczyliśmy o wygraną. Nasze początkowe problemy były zatem raczej spowodowane tym, że na początku sezonu zrozumienie pomiędzy poszczególnymi graczami i chemia w zespole nie były jeszcze wystarczająco dobre.
Mecze w hali w Dąbrowie Górniczej charakteryzują się między innymi tym, że towarzyszą wam chyba najcięższe rytmy muzyczne w Polsce. Jest Pan fanem takiej muzyki?
Zdecydowanie nie. Jestem już z tej generacji, która wolałaby posłuchać hip hopu, ale nigdy nie rozmawiałem w klubie o zmianie muzyki, albo nawet DJ-a (śmiech).
Na początku sezonu pojawiały się komentarze, że MKS przegrywa, gdyż być może system trenera Magro jest zbyt skomplikowany na poziom graczy, których miał Pan w zespole. Jak Pan to skomentuje?
Nie sądzę, żeby mój system był przesadnie trudny. Jego głównym założeniem jest dzielenie się piłką. Być może styl gry, do którego podpisałbym kilku dominujących strzelców, a następnie dał im dużo szans gry w izolacjach, też by się sprawdził. Oglądanie takiej koszykówki nie sprawiłoby jednak nikomu przyjemności.
Przez lata uczyłem się we Włoszech pewnych zasad, które teraz staram się w swojej pracy stosować. W ataku to przede wszystkim dzielenie się piłką, z kolei w obronie kluczowe jest dzielenie się odpowiedzialnością. Nasza defensywa być może nie była tak dobra, jakbym chciał, ale w ataku w 2. części sezonu wyglądaliśmy naprawdę dobrze. Mieliśmy po kilku graczy, którzy kończyli mecze z dwucyfrową zdobyczą punktową, nasze wskaźniki asyst też były dobre.
Oczywiste jest to, że każdy zespół ma dominujących graczy, tak jest nawet w Eurolidze. Jednak kluczowe jest to, żeby wszyscy gracze zespołu czuli się ważną jego częścią. Dopiero wtedy możesz popychać we właściwym kierunku drużynę, by stawała się coraz lepsza i coraz mocniej wierzyła w twój system.
Można to porównać trochę do chodzenia do szkoły – w podstawówce poznajesz podstawy matematyki, a dopiero w szkole średniej rozwiązujesz bardziej skomplikowane równania.
Na wszystko potrzeba czasu, także na przekonanie graczy do tego, że ich gra nie powinna polegać na oddawaniu po 20 rzutów w meczu, by następnie dzięki dobrym statystykom wybić się wyżej z polskiej ligi.
Przepracował Pan cały sezon w Polsce. Czy nasza liga czymś Pana zaskoczyła?
Jestem bardzo zadowolony, że mogę pracować w nowym, nieznanym mi wcześniej kraju. W przeszłości byłem częścią włoskich zespołów, które rywalizowały w Eurolidze, czy EuroCup, czyli grały na najwyższym poziomie w Europie, prezentowały też duże wyzwania pod względem fizyczności.
Jednak gdy rozmawiamy o polskiej lidze, to ludzie nie doceniają, jak trudna jest to liga, jak duże stawia wyzwania, także w kwestii fizyczności i związanej z tym linii sędziowania. Widziałem sporo meczów, w których arbitrzy pozwalali na bardzo dużo.
Z tego, co zauważyłem, to polska liga idzie w dobrym kierunku i mam nadzieję, że w kolejnych latach także będzie się rozwijać. Na pewno zasługuje na to, żeby być bardziej widoczna na koszykarskiej mapie.
Gdy w lutym kończyło się okno transferowe, to często można było usłyszeć o propozycjach, które otrzymywali gracze MKS-u. Byli to głównie Lee Moore, Michał Nowakowski i Andrzej Mazurczak. Czy nie obawiał się Pan, że jeden z tych graczy zdecyduje się odejść? Czy sprawiało to jakieś problemy w zespole?
W trakcie sezonu między nami wytworzyła się naprawdę niesamowita więź. Gdy zaczęły się pojawiać propozycje transferowe, miał je także Vytautas Cizauskas, to byliśmy akurat zaangażowani w walkę o awans do play off. Rozmawiałem wtedy o tym z wszystkimi graczami i musisz wiedzieć, że na pewno nigdy nie trzymałbym nikogo w zespole na siłę.
W naszym przypadku żaden z wymienionych zawodników nie chciał jednak odchodzić. Myślę, że pod pewnymi względami było to większe osiągnięcie od wszystkich naszych zwycięstw odniesionych na parkiecie. To jednocześnie pokazuje, że klub się rozwija i jest na właściwej drodze, by zbudować coś fajnego.
Michał Kroczak jest 20-letnim graczem, który w obecnym sezonie kilkukrotnie pokazał się z dobrej strony. Widzi Pan w nim potencjał, by stał się graczem podstawowej rotacji zespołu na poziomie ekstraklasy?
Na pewno, jednak przed nim dużo pracy nad poprawą swojej gry. Jest dobrym, ale nie elitarnym strzelcem, zatem na pewno w tym elemencie może być jeszcze lepszy. Potrzebuje większej agresywności w obronie, jeżeli chce wywalczyć większe minuty. Z tym wiąże się też fakt, że nie ma na razie poważania u sędziów, którzy czasami zbyt łatwo odgwizdywali mu przewinienia. Nie chcę tu narzekać na arbitrów, jest to po prostu coś, przez co młody gracz musi przejść.
Na pewno jest atletyczny i bardzo dobrze przygotowany fizycznie. Powinien nauczyć się to wykorzystywać, gdy atakuje „close outy”, a także w dwójkowych akcjach z wysokim. Ma też cechy, których nie można wytrenować. Jest bardzo twardy, ambitny i ma dużą pewność siebie. Taką koszykarską arogancję, która na parkiecie potrafi bardzo pomóc.
Potrzebuje na pewno więcej minut i myślę, że niezależnie od tego, czy w przyszłym sezonie zostanie wprowadzony przepis o grze gracza do 23 lat, czy też nie, to będzie w stanie częściej pokazywać się na parkiecie.
Czyżby słyszał Pan o tym, że decyzja o zawodniku do lat 23 jest już przesądzona?
Nie, ale wiem, że jest rozważana. Gdy zaczniemy budować zespół, to na pewno będziemy przygotowani na każdy wariant.
Czy oznacza to, że jest Pan bliski pozostania w Dąbrowie Górniczej na kolejny sezon?
Rozmawiamy o tym w klubie. To był drugi rok dla mnie spędzony poza Włochami, co nie było łatwe. Mam małą córkę i teraz przede wszystkim myślę o powrocie do domu. Potrzebuję tygodnia na odpoczynek, a także rozmowy z rodziną o przyszłości.
Pod względem sportowym na pewno chciałbym jednak wrócić do MKS-u. Myślę, że jeżeli udałoby się utrzymać trzon zespołu, to mielibyśmy szansę uczynić krok do przodu.
Przez wiele pracował Pan w roli asystenta, a obecny sezon był dla Pana trzecim w roli głównego trenera. Czy to już ten moment, w którym będzie Pan za wszelką cenę szukał awansu na wyższy poziom? Czy na przykład spędzenie kolejnego sezonu w jednym miejscu też może okazać się w Pana oczach dobrym pomysłem?
Chociaż nie mam dużego doświadczenia w roli głównego szkoleniowca, to miałem szczęście być częścią wielkich klubów, gdzie miałem okazję pracować z takimi trenerami jak Simone Pianigiani, Luca Banchi, czy Marco Crespi. To pozwoliło mi poznać, jak pracuje się na najwyższym poziomie w Europie i jak prowadzone są kluby za kulisami.
Dzięki temu nie czuję się również spętany presją i nie przestraszę się sytuacji, gdybym miał okazję pracy w większym klubie. Wiem, że nie jestem najlepszym trenerem w Europie, chociaż cały czas jest to moim celem. Gdy zaczynałem pracę szkoleniową, to chciałem być jak Ettore Messina, który wtedy prowadził CSKA Moskwa i dla włoskich trenerów z mojego pokolenia jest koszykarskim bogiem.
Chcę zatem się rozwijać, chciałbym kiedyś też móc pracować w drużynie, która będzie grała w europejskich pucharach. Wiem zatem, w którym kierunku chcę zmierzać. Jednak jeżeli okaże się, że w danym momencie najlepszym dla mnie rozwiązaniem okaże się pozostanie na kolejne 2 lata w MKS-ie, to na pewno też się przed tym się nie zawaham i będę z tego faktu zadowolony. Na pewno nie będę też jednym z tych trenerów, który będzie uważał, że jest powyżej poziomu klubu, w którym pracuje.
Zawsze będę wdzięczny za to, że nie tylko dostałem w Dąbrowie Górniczej szansę pracy, ale też mogłem ją wykonywać w ten sposób, w który chciałem. Jeżeli zostanę w klubie na kolejny sezon, to będę najszczęśliwszą osobą na świecie, która zrobi wszystko, by spełnić oczekiwania nie tylko swoje, ale też klubu i zawodników.
Czy w negocjacjach nowego kontraktu z MKS-em poruszy Pan kwestię zmian muzyki w hali?
Na pewno, będzie to jeden z moich głównych warunków. Zobaczymy, czy klub się na to zgodzi (śmiech).
Rozmawiał Wojciech Malinowski
[/ihc-hide-content]