Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Pamela Wrona: Mamy czasy, kiedy czytanie wydaje się być odstępstwem od normy. Według statystyk, tylko 35 proc. Polaków sięga po książki.
Alan Czujkowski: Bardzo duże znaczenie ma sam czas. Doby nie da się przecież wydłużyć. Sądzę, że o wiele lepiej jest coś przeczytać niż obejrzeć. Obejrzenie filmu to pójście na skróty. Chociażby jeżeli mam wybierać między książką a filmem, na podstawie którego jest adaptacja, to nie będę w ogóle się zastanawiał. Do książki trzeba mieć podejście. To w dzisiejszych czasach jest zaniedbywane.
Książki to balsam dla duszy?
Zdecydowanie, książki po części są dla mnie odskocznią, czytam naprawdę bardzo dużo. Jeśli mam czas, zdarza mi się przeczytać 100 stron dziennie. Wyobraźnia, wyciszenie – książki przenoszą do innego świata. Głowa pracuje, odstresowuje się.
Zaraziłem się twórczością Chrisa Cartera od żony, lubię czytać kryminały i thrillery, aczkolwiek biografie też są u mnie na półce. Szczególnie cenię autorów jak John Grisham, Steig Larsson, Remigiusz Mróz i Wojciech Chmielarz. Ostatnio spodobała mi się trylogia Jakuba Szamałka.
Z tych, które dotyczą koszykówki, zdecydowanie Sam Smith i Roland Lazenby, a książki, z którymi według mnie warto się zapoznać to: „Phil Jackson 11 pierścieni”, „Dennis Rodman Powinienem być już martwy”, „Michael Jordan Życie”, „The Jordan Rules”, „Kobe Bryant Showman” oraz „Kobe Bryant Mentalność Mamby”.
Ulubionej książki jednak nie mam, natomiast każda ma w sobie coś magicznego i nie można wyróżnić konkretnej – przeczytasz jedną i zmieniasz zdanie.
Jaki świat jest na parkiecie?
W świecie, który jest na parkiecie robię coś, co jest ze mną przez całe życie. To świat, w którym się odnajduje i mi odpowiada. Grając mecz zamykamy się na zewnętrzne bodźce, więc też poniekąd trzeba się do niego przenieść.
Książki odprężają, a koszykówka?
Książki dają energię, rozluźniają. Koszykówka to pasja, ale też potrafi mnie odprężyć, wywołuje pozytywne emocje.
Na trzydzieste urodziny dostałeś kilkadziesiąt kartek, które wysłano z różnych części kraju. Odnoszę wrażenie, że ta forma poszła już zupełnie w zapomnienie.
To zasługa mojej żony, bo wymyśliła tę akcję. Wydaje się, że to nic takiego, by wysłać komuś kartkę. Patrząc z perspektywy czasu, nie wyobrażam sobie lepszego prezentu bo to było coś, co mnie urzekło i dało mi coś namacalnego, co nie dałby mi żaden inny prezent. To są rzeczy, których nie da się kupić za pieniądze. Zobaczyłem, ilu osobom zależy na mnie, kto znalazł czas, aby wypisać i wysłać taką kartkę. Wydaje się, że to coś na porządku dziennym, a były osoby, które jej nie wysłały. To dało mi naprawdę dużo.
Każda karta była dla mnie wyjątkowa, bo przypominała mi jakiś moment w moim życiu związany z tą osobą. To są małe rzeczy, a jak istotne w dzisiejszych czasach.
Kawa o konkretnej godzinie przed treningiem to obowiązkowy rytuał?
Tak, zawsze staram się przed treningiem wypić kawę, żeby jakoś dobrze na nim wyglądać. To mnie pobudza. Szczególnie teraz, gdy za oknem jest ponuro. Zdecydowanie kawa przed wyjściem na parkiet to nieodłączny element w moim grafiku.
Podobno posiłki również masz zaplanowane.
To prawda. Moja żona się śmieje, że mam przyzwyczajenie i jeśli z różnych przyczyn nie uda mi się czegoś zrealizować, to czuję się z tym źle. Faktycznie, staram się być skoncentrowanym i mieć wszystko zaplanowane. Jeżeli chodzi o plan treningów, on jest niekiedy elastyczny więc w ciągu tygodnia aż tak dużej uwagi do tego nie przywiązuję. Natomiast staram się, aby cały dzień przedmeczowy raczej wyglądał zawsze tak samo.
Ze snem bywa różnie, ale staram się spać po 7-8 godzin. Przy dzieciach oczywiście nie zawsze jestem w stanie tego pilnować. Jeżeli chodzi o posiłki, praktycznie przed każdym meczem domowym jem to samo – kurczaka z ryżem i pomidorami. To moja stała pozycja i jem to zawsze, na 4,5 godziny przed spotkaniem.
Przetestowałem już to i ten czas na mnie działa lepiej, zwłaszcza, że jestem w hali już 2 godziny wcześniej. Czuję się wtedy dobrze, bo jeśli jest mi źle na żołądku, to przełoży się to później na moją grę. Wolę być głodny na meczu niż przejedzony, bo ten głód nie działa aż tak jak przejedzenie.
Jak ważne w życiu sportowca jest to, aby mieć swój harmonogram?
Przed narodzinami syna myślałem, że jest to bardzo ważne. Teraz ciężej jest planować i wszystko egzekwować. Kto ma dzieci, na pewno będzie wiedział o czym mówię. Uważam, że jeżeli planowanie daje komfort psychiczny, to jak najbardziej warto to robić. A jak robi się coś tylko po to, bo ktoś powiedział, że tak trzeba to uważam, że lepiej odpuścić.
Ja mam swoje przyzwyczajenia – mam na myśli te przedmeczowe – one dają mi dobre samopoczucie i spokój. Wszystko to co mogłem zrobić, przygotowałem się tak jak mogłem i nie zaprząta mi to głowy, ale mam świadomość, że następnego dnia mogę czuć się źle, jeśli na przykład się nie wyśpię. Z tym, że to bardziej kwestia głowy, a w rzeczywistości wcale tak być nie musi. Ważne jest, by mieć swoje nawyki, jeśli ktoś czuje dzięki temu wewnętrzny spokój.
W życiu codziennym jest trudniej?
W życiu codziennym staram się to ze sobą łączyć. Uważałem zawsze, że trzeba mieć rzeczy, których się będę trzymać. Rodzina wszystko weryfikuje, bo to ona jest najważniejsza. Może to dziwny przykład, ale ja nie śpię w ciągu dnia. Ale jeśli miałbym drzemkę i mój syn chciałby się ze mną pobawić, to nie powiem mu, że muszę spać i nie znajdę dla niego czasu. Są rzeczy ważne i ważniejsze. To też jest ważne, ale niekiedy trzeba umieć to wszystko wyważyć.
Prawdą jest, że gracze rozliczani są z meczów. Trenują cały tydzień, ale tą wisienką jest mecz – i patrzy się nie na poszczególne treningi, a na to, czy mecz jest wygrany i jak zagrałeś. To sprawdzian i tak musimy do tego podchodzić, przygotowując się najlepiej jak potrafimy. Często małe rzeczy mają później największe znaczenie.
Jaki przed meczem jest Alan Czujkowski?
Gdy jestem 2 godziny przed meczem, próbuję się wyciszyć, oddać rzuty, które w trakcie spotkania prawdopodobnie będę miał. Staram się je dopracować i się dogrzać. Z rozgrzewkami jest różnie, aczkolwiek w Mieście Szkła przygotowanie do meczu jest bardzo szczegółowe pod względem wideo, taktycznym i mentalnym. Rozgrzewka wygląda inaczej niż w innych klubach. Mimo tego pracuję jeszcze sam, by to przygotowanie było usystematyzowane.
Robię także wizualizację rzutów. To mój rytuał, który stosuję przed meczami. Tutaj bardziej działa głowa, bo te rzuty, które powinny wpaść, wyobrażam sobie już wcześniej. I to działa. Oczywiście, nie da się trafić wszystkich, ale ja czuję się przed każdym meczem przygotowany na 100 proc.
Przez założone słuchawki jesteś odbierany jakbyś był zamknięty. W rzeczywistości, czy to nie jest tak, że to właśnie otwiera cię na koszykówkę?
Wiele zależy od szatni, jedni chcą pogadać, drudzy słuchać głośno muzyki, a są też tacy, którzy potrzebują wyciszenia. Ja jestem otwarty na rozmowy, natomiast każdy na meczu skupia się na swój sposób.
Jak działa na Ciebie muzyka?
Przez długi czas słuchałem muzyki pobudzającej. W tym sezonie stwierdziłem, że przerzucę się na taką, która mnie wyciszy. Wydaje mi się, że przynosi to efekt, bo nawet trener Marcin Radomski zauważył, że moje zachowania boiskowe są inne. Może rzeczywiście tak jest. Pobudzony będę tak czy inaczej, jednakże myśląc, co mógłbym jeszcze poprawić w swojej grze, doszedłem do wniosku, że moja motywacja i to pobudzenie jest aż za duże.
Dla mnie nie ma straconych piłek, bo o każdą trzeba walczyć, nie ma przegranych meczów nawet jeśli ma się sporą przewagę lub przegrywa się znacząco. Pobudzenie poszło poniekąd za mocno. Zacząłem słuchać spokojnej muzyki. To co mam zrobić to zrobię, ale czuję większą kontrolę, choć nie na wszystko ma się wpływ.
Masz poczucie, że musisz mieć nad wszystkim kontrolę?
Mam niektóre rzeczy zaplanowane, ale spontaniczność też jest dobra i niekiedy jest to lepsze niż ścisły harmonogram. Jestem typem człowieka, który planuje, ma swój plan i czuje dzięki temu kontrolę. Jestem osobą, która nie lubi się spóźniać. Wolę być nawet godzinę wcześniej i przewidzieć pewne przeciwności, niż żeby się spóźnić i się denerwować.
Przez sytuację epidemiczną można było poczuć, że traci się równowagę?
Sytuacja z zeszłego sezonu wytrąciła wszystkich z równowagi. Sezon zakończył się w marcu, a on wiązał się z końcem pensji – niektórzy mieli otrzymać 3 i je dostali, ale niektórzy dostali jedną albo nie dostali wcale. To coś, co jest poza naszą kontrolą i może sprawić, że pojawi się poczucie utraty równowagi.
Kontrakty są zazwyczaj na 8-10 miesięcy i trzeba wcześniej zaplanować wydatki tak, aby starczyły na miesiące, kiedy nie ma rozgrywek. Gdy zaskoczył nas koronawirus, było wiele pytań i więcej niewiadomych. Oczywiste było to, że podejmę się innej pracy, więc dorabiałem jako kierowca.
Możemy kontrolować siebie i pracuję nad tym. Na meczu bywa różnie. Sędziowie też są ludźmi i popełniają błędy, ale często zdarzają się sytuację, które nie wynikają z niedopatrzenia.
Zapewne myślałeś już o tym, co będzie po odwieszeniu butów na kołek?
Powinno mieć się świadomość, że to nastąpi, ale mam nadzieję, że jeszcze nie teraz. Rozmawiałem już o tym z żoną. Chciałbym na pewno zostać w koszykówce – może w jakiejś szkółce, od strony szkolenia bądź przygotowania motorycznego.
Nie widzę siebie siedzącego w korporacji od 8 do 16, chociaż jak będzie trzeba to tak będzie. Myślę, że poradziłbym sobie z analizą lub w trenowaniu. Po zakończeniu kariery chciałbym jeszcze trzymać się tej pasji.
Wyłączanie się na boisku to cenna umiejętność?
Czasami jest to poza naszą kontrolą, ale w 99 proc. myślę o meczu. Są sytuacje wyjątkowe – pozytywne, ale i negatywne, od których trudno się odciąć. Staram się jednak wyłączyć głowę, ale żeby została ona na boisku, bo trzeba myśleć o byciu w obronie i ataku, o realizowaniu założeń.
Gdy byłem graczem Spójni Stargard dostałem informację od żony, że zostanę ojcem. Pamiętam, że graliśmy z Siarką Tarnobrzeg. Tego meczu nie pamiętam, ale wygraliśmy go w fajnym stylu. Nie miało wtedy dla mnie znaczenia, ile rzucę. Takie sytuacje się zdarzają, bo niekiedy targają nami różne emocje. Jesteśmy tylko ludźmi i nie wszystko da się odłożyć na bok.
Dostajemy pieniądze za to, że gramy w koszykówkę. To też jest nasza pasja, ale każdemu z nas przytrafiają się różne rzeczy. Nie zawsze da się wyłączyć. Odnosząc się do rytuałów, które mi pomagają, może gdybym nie miał czegoś takiego, co by zajęło mi głowę przed meczem, mógłbym czuć się gorzej.
Ostatnio mimo utraty bliskiej osoby, nie dałeś tego po sobie poznać.
Straciłem bardzo bliską mi osobę. Nie jestem osobą, która się zwierza, użala i uzewnętrznia swoje myśli. To często bardzo mi utrudnia życie, trzymam w sobie pewne sprawy i nawet moja żona o nich nie wie. Tragedię, która nas spotkała każdy przeżywał na swój sposób. Żałoba według mnie jest czymś, co trzeba przeżyć tak jak się czuje, nie tak jak inni chcą żebyśmy przechodzili. Ja przeszedłem ją w swój indywidualny, może dziwny dla niektórych i pewnie niezauważalny sposób, ale w głębi byłem, a może i nadal jestem w kawałkach.
Skąd nawyk szczegółowej analizy meczów?
Nie pamiętam, od kiedy to robię. Sprawia mi to przyjemność, bo lubię oglądać mecze. To też część naszej pracy. Nie trzeba śledzić Euroligi, chociaż można z niej coś ciekawego wyciągnąć. Chodzi o przygotowanie do meczu i oglądanie chociażby zaplecza EBL. Moim zdaniem, ma to znaczenie.
W pierwszej lidze, nie wiem czy jest lepszy trener jeżeli chodzi o przygotowanie techniczno-taktyczne do meczu od Marcina Radomskiego. Nie spotkałem się i wydaje mi się, że drugiego takiego nie ma. Rozkłada graczy na czynniki pierwsze i przekazuje to w naprawdę dobry sposób. Danie kartki z danymi z PZKosz tak jak robią to inni to jedno, ale dogłębna analiza to drugie. To są nie tylko statystyki, ale zachowania na boisku, reakcje w konkretnych sytuacjach. Wiem, że analizując takie mecze naszych przeciwników – bo ze swoich się wyciąga wnioski – jest szansą na to, że w spotkaniu odczyta i przewidzi się konkretną akcję bądź zagrywkę danego gracza.
Adam Waczyński jest obecnie jednym z najlepszych, jak nie najlepszym polskim koszykarzem i robi pompki do rzutu – uważam, że najlepsze. Można to oglądać i niemal za każdym razem wiedzieć, że on robi pompkę, ale się na to nabrać, wiedząc, że ma taki zwyczaj.
Miałem leworęcznego kolegę w liceum – i każdy wiedział, że jest leworęczny i po zwodzie idzie na lewą stronę. Mimo tego, niektórzy potrafili się na to nabierać. Zmierzam do tego, że wiedząc o pewnych rzeczach, możemy je eliminować na swoją korzyść. Jeśli na przykład rzucający obrońca będzie wjeżdżał na kosz, możemy zrobić tak żeby go wytrącić z równowagi.
W pierwszej lidze to nie są sytuacje, które spotyka się na co dzień, a wszyscy są skautowani i każdy zna wszystkie zagrywki przeciwnika. Natomiast podejście indywidualnie, jeżeli chodzi o czytanie zawodników i ich reakcje, to są szczegóły, które potrafią pomóc.
Chodzi o detale jak te, czy potrafi rzucać po jednym koźle, czy po dwóch, czy ktoś reaguje na podchodzenie, czy działa na niego trash-talking i tak dalej.
Prowadzenie mediów społecznościowych i kreowanie własnego wizerunku poza boiskiem jest nieodłącznym elementem życia sportowca, czy wręcz przeciwnie?
W tych czasach to dość istotne, nie mówiąc już o korzyściach i generowaniu pieniędzy, bo można podejmować różne współpracę. To jest bardzo ważne, natomiast zastanawiam się dlaczego sam nie robię tego w sposób w jaki chciałbym robić.
Uważam, że social media, patrząc z perspektywy, że sportowiec jest osobą publiczną, to raczej nieodłączny element. Zawsze powtarzam, że przecież gramy dla kibiców. To nasza praca, ale kibic przychodzi nas dopingować, kupuje bilety. Powinni otrzymać od nas bonusy, chociażby w takiej postaci, kiedy mogą być bliżej zawodnika, drużyny. To nie zawsze w należyty sposób robią kluby.
Można zachować przy tym swoją prywatność?
Ja mam swój fanpage, chociaż nie jestem aż tak aktywny. Mam świadomość, że kibice chcą czegoś takiego, chcą zobaczyć jak coś wygląda poza parkietem i poza koszykówką, zobaczyć pewne rzeczy od kuchni. Ale jednocześnie szanując prywatność swoją i mojej rodziny, podjęliśmy też decyzję, że niektórych sytuacji rodzinnych nie umieszczamy w Internecie, jak np. zdjęć twarzy naszego syna.
Powinno wpuszczać się kibiców do swojego świata, by zobaczyli jak wygląda życie sportowca?
Oczywiście, chociaż prowadzenie mediów społecznościowych jest dobrowolne i nie jest to obowiązkiem sportowców. Ale jest to plusem, bo kibice wielu informacji nie mają, często nie wiedzą jak funkcjonuje dany klub, jak wyglądają treningi i tak dalej.
Prawda jest taka, że wielu ludzi uważa, że dwunastka gości przychodzi na mecz z marszu i to nie jest coś wymagającego. Jeśli ktoś przegrywa, ma słabszy dzień, często spada na niego fala krytyki. Dlatego sądzę, że warto niekiedy pewne rzeczy pokazać od środka. Bo zawodnik to też człowiek, który ma takie same problemy i życie poza koszykówką. Często są urazy wynikające już z samego zawodu, albo sytuacje, które mogą przekładać się na grę czy atmosferę w zespole. Nieważne w jakiej dyscyplinie, może warto spojrzeć z innej perspektyw, że to nie jest tylko zabawa. Jest to ciężka praca. Wszędzie są wzloty i upadki, także i tutaj zdarza się, że coś nie wychodzi.
Nie zawsze też można o wszystkim napisać. Ludzie, którzy przychodzą na mecz nie mają świadomości, że zespół pojechał na daleki wyjazd w dniu meczu, ma ciężkie treningi, wystąpiło jednocześnie kilka urazów, a nawet kosze w danej hali mają znaczenie, choć może się wydawać, że i tu jest obręcz, i tu jest obręcz.
Niewiedza bierze się z braku dostępności do wiedzy i możliwości. Oczekiwania są zrozumiałe. Może się wydawać, że dostajemy pieniądze, więc przecież powinniśmy robić to i tamto. Nie wszyscy wiedzą, że niektóre kluby nie stać, by płacić na czas i często są kilkumiesięczne zaległości. I to nie jest coś, co jest nietypowe.
W Krośnie nie ma z tym problemu, ale w niektórych miejscach jest inaczej. „Można iść do innej pracy” – oczywiście, ale przy dwóch treningach dziennie to nie jest możliwe. To elementy i mnóstwo szczegółów, o których kibice często nie wiedzą, a social media mogłyby im przybliżyć.
Rzeczywiście, czasami szuka się wymówek, ale są rzeczy, które naprawdę mają znaczenie. Niektórzy uważają, że jeśli zawodnik otrzymuje wynagrodzenie za grę, to jeżeli w statystykach ma wpisane średnio 20 punktów co mecz, to tyle ma rzucać w każdym kolejnym. Sport nie jest przewidywalny i są różne sytuacje. Często przy z pozoru zaskakujących porażkach słyszałem, że ktoś „sprzedał” mecz.
Hejt to coś, z czym często trzeba się mierzyć?
Tak, to coś co w tych czasach jest dziwnie rozdmuchane. Każdy kto ma dostęp do Internetu może hejtować. W sportach zespołowych jest to na porządku dziennym, natomiast to samo w sobie nie jest dobre. To się pewnie nie zmieni i trzeba się z tym mierzyć. U nas jest o tyle trudniej, bo przez ludzi jesteśmy rozliczani z tego co jest raz w tygodniu, a nie z każdego treningu. W sporcie jest jak w życiu, ktoś przegrywa, a ktoś wygrywa.
Każdy ma prawo do własnego zdania, ale coraz częściej przeradza się to w obrażanie i generuje bardzo negatywne emocje. Inaczej, gdy ta krytyka jest konstruktywna, można porozmawiać o koszykówce, bo to może nawet podbudować i zmotywować, aby komuś udowodnić, że się myli. A co innego gdy po prostu brakuje kultury i ktoś chce spakować Ci walizkę po jednym meczu.
Kiedy musiałeś coś udowadniać?
W poprzednim sezonie miałem mecz, który zakończyłem mając 5 punktów. Przeczytałem: „co to za lider, który rzuca 5 punktów”. Był to komentarz od osoby, która średnio orientowała się w sytuacji w zespole. To mnie jednak zmotywowało. Wiedziałem, że to był tylko jeden mecz. Każdemu zdarza się słabszy dzień.
Trzeba mieć dystans, by te negatywne emocje odsunąć?
Nauczyłem się, że i tak nie da się zadowolić wszystkich, bo negatywne komentarze zdarzają się nawet po wygranych meczach. Nie mam na to wpływu. Można to brać do siebie, czytać każdy komentarz na swój temat. Ja tego zazwyczaj nie robię, staram się to zostawić.
Wdawałem się w wymianę zdań, bo niekiedy granice zostają przekroczone. Jedynym sposobem jest to, żeby nie reagować lub tak jak chociażby Kobe Bryant, wywieszać niektóre niepochlebne artykuły i zerkać na nie gdy się nie chce, co daje motywację, żeby jeszcze ciężej trenować.
Kobe Bryant, który znajduje się na Twoim ciele jest kimś, kto koszykarsko prowadził cię przez życie?
Rzeczywiście, najbardziej wzorowałem się na Bryancie. Podpatrywałem to co on robił, pewne elementy jego koszykarskiego rzemiosła – jeśli mówimy o aspekcie koszykarskim – ale także pod względem mentalnym, jak podchodził do treningów, do meczów, do samej koszykówki.
Michel Jordan tak samo, ale grał w czasach, kiedy byłem dzieckiem. Kiedy grał Bryant, ja byłem dojrzalszy i mogłem faktycznie patrzeć na niego inaczej, niż patrzyłem na Jordana. Przekładałem teorię na praktykę. Kilka drobiazgów próbowałem zastosować w treningu, szczególnie w tej sferze mentalnej. Niekiedy ktoś może mieć mi to za złe, bo zdaję sobie sprawę, że treningi ze mną nie są łatwe.
Co to znaczy?
Dużo mówię, opierdzielam kogoś. Wymagam nie tylko od siebie. Ale ja nie traktuję tego jako krytyki czy próby wywyższania się, tylko jako pomoc, bo chciałbym szczególnie młodszym kolegom pewne rzeczy pokazać z innej perspektywy.
Potrafię pochwalić, natomiast pomimo tego, że nie uważam się za wybitnego koszykarza, jeśli mogę komuś pomóc w jednej sytuacji, a ktoś może później z tego skorzystać, to ja się z tego cieszę.
Zawsze uważałem, że wygrywa się całym zespołem. Nie ma dla mnie znaczenia, jeśli w jakimś spotkaniu oddałem 2 rzuty. To podejście stosuje odkąd pamiętam. To, że ktoś jest dobry albo najlepszy w zespole, nie oznacza, że ma chodzić z głową w chmurach. Uważam, że swoją wiedzą powinno się dzielić, bo zespół to jest jedność.
Bardziej budują sukcesy czy porażki?
Mam tatuaż, który mówi o tym, że sukces nie jest wieczny, a porażka nie jest śmiertelna. Sukces jest czymś fajnym. Uważam jednak, że poraża wnosi dużo więcej, bo wiesz na czym możesz się skupić, aby zrobić coś lepiej. W grach zespołowych odpowiedzialność jest większa. Ze zwycięstw zazwyczaj nie wyciąga się wniosków ani nie analizuje się tak meczów.
Jaka jest najważniejsza cecha Alana Czujkowskiego?
Jeżeli chodzi o sport – pracowitość. Zawsze sądziłem, że nie mam dużo talentu, ale wiedziałem, że ciężką pracą dojdę do czegoś w swoim życiu, chociażby do momentu, w którym jestem teraz. Nie do końca ma się wpływ na to, czy trener cię lubi, ale mam wpływ na to jakim będę koszykarzem. Później możesz udowodnić nie tylko sobie, ale temu, kto kiedyś na Ciebie nie postawił, że nie miał racji.
Poza tym, jestem bardzo rodzinny. Rodzina jest najważniejsza, a przede wszystkim czas jaki jej poświęcamy. Zawsze wolałem spędzić czas z najbliższymi, niż iść z kolegami. Nie ukrywam, że jestem typowym domatorem. Nie byłoby dla mnie żadnego problem, gdybym miał wychodzić tylko na treningi i resztę czasu spędzać w domu. Jakbym poza koszykówką pozostały czas spędzał tylko z nimi, to byłbym najszczęśliwszy na świecie.
Ile w tym zasługi sportu?
Koszykówka daje mi życie, z tego się utrzymuję bo nie muszę się o nic martwić, to moja pasja. Zaczynałem w wieku 7 lat i to cały czas trwa. Zdecydowanie, koszykówka ukształtowała mój charakter. Są banalne hasła jak te, które mówią o tym, że nie można się poddawać i tak dalej. Gdyby nie sport, na pewno byłbym innym człowiekiem. I nie wydaje mi się, że byłbym lepszy. Koszykówce zawdzięczam wszystko co mam. Poszedłem do SMS-u i poznałem moją żonę, więc kto wie, co by mnie spotkało bez niej?
Nasuwa mi się jeszcze „rozsądek”. To coś, co pojawia się z wiekiem, a może wraz z rodzicielstwem?
Ten rozsądek z pewnością pojawił się, gdy zostałem ojcem. To zmienia, bo jest się odpowiedzialnym nie tylko za siebie. Te rzeczy, które zrobiłbym jeszcze 5 lat temu dziś mnie nie obchodzą, bo dziś jest ktoś, o kogo muszę zadbać.
Jeśli jest się sportowcem, można nie lubić zmian?
Tak, nie lubię zmian. Bardzo odpowiadają mi kontrakty, które podpisywane są w NBA. Podoba mi się długość kontraktów. To, że wielu koszykarzy było w klubach, które raz przegrywały, raz wygrywały. I świetne jest to, że mimo wszystko grało się cały czas dla tego samego klubu.
Nie lubię przenosić się w miejsca, które nie znam, mam na myśli koszykarsko, bo to jednak nie jest typowe podróżowanie. Stabilizacja jest bardzo dobra, patrząc nawet przez pryzmat budowania zespołu. W Krośnie zostało nas pięciu z poprzedniego sezonu. To bardzo dobry ruch. W zeszłym roku, poza Dariuszem Oczkowiczem wszyscy byli nowi. Zawsze trzeba się dotrzeć, to wszystko trwa. Inaczej w grach zespołowych buduje się chemię w zespole, gdy są w nim zawodnicy, którzy już ze sobą pracowali. O atmosferę jest łatwiej, niż wtedy kiedy co sezon buduje się wszystko od nowa.
To pokazały Ci 4 lata w Lublinie?
W Lublinie grałem 4 lata i czułem się tam bardzo dobrze. Gdyby moja sytuacja zakończyła się trochę inaczej, to nie miałbym nic przeciwko gdybym tam jeszcze został. Atmosfera w zespole jest niezwykle istotna.
Czujesz się liderem Miasta Szkła?
Nie czuję się liderem. Pytanie czy ktoś uważa mnie za lidera? Ale odpowiedzi musiałby udzielić ktoś inny – trener chociażby.
To kim jest lider?
U nas nie ma jednego zdecydowanego lidera, który by odpowiadał za wszystko – od zdobywania punktów, kreowania pozycji dla kolegów. Wydaje mi się, że staram się pomagać drużynie tak jak mogę. Jeśli mam rzucić 30 punktów i wygramy mecz – OK. Natomiast miałem moment, w którym zdobyłem 3 punkty i wygraliśmy – i ja też będę się z tego cieszył.
Mamy ciężkie czasy, są różne sytuacje poza boiskowe, które mają wpływ na całość i trudno się od nich odseparować, ale myślę, że poniekąd staram się brać na siebie ciężar gry. Chociaż jeszcze do tego nie doszedłem żeby robić to w taki sposób jaki sam od siebie oczekuje. Jeszcze dużo przede mną, aby być liderem w większym tego słowa znaczeniu, bo nie chodzi tylko o zdobywanie punktów – ale i pomoc z ławki, na treningach, w szatni i poza nią.
Liderem może być ktokolwiek. Ja chciałbym być kimś, od kogo inni będą wymagali więcej i od którego będą mogli się czegoś nauczyć. Na to jeszcze jest czas.
Z optymizmem patrzysz w ligową tabelę?
Sytuacja przed sezonem była dla każdego jasna i musieliśmy liczyć się z tym, że mecze mogą być przekładane. Nie chcę powiedzieć, że jesteśmy najbardziej poszkodowani w lidze, ale rzeczywiście mieliśmy długą przerwę – nie tylko od meczów, ale i od treningów. Dało nam to w kość.
Teraz, przez 1,5 miesiąca rozegraliśmy 11 spotkań i graliśmy co 3 dni. Mieliśmy kilka meczów do wygrania. Uważam, że ze względu na koronawirusa nasza sytuacja w tabeli (bilans 5-4) i na ten moment sezonu jest w porządku, a może nawet i dobra.
Czym jest teraz dla Ciebie Krosno?
Czuję się tu dobrze. Zdecydowanie wolę mniejsze miasta, bo odczuwam większy komfort. Niedawno byłem nad morzem, teraz klimat jest zupełnie inny. Jestem blisko gór, są tereny do spacerowania i zwiedzania, miasto jest bardzo ładne. Sprawy poza koszykarskie też są bardzo istotne. W Krośnie mogę skupić się tylko na koszykówce.
Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona