
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
To nie było wcale tak dawno. Pamiętacie? Wiosna, 2019 rok. Wciąż wydawało się nam, że słowa „pandemia” i „wojna” może i mogą chodzić w parze, ale co najwyżej w kategorii „pojęcia abstrakcyjne”. Celtics też grali wówczas w play-off z ekipą z Milwaukee. A Bucks jak to Bucks – nie zwykli się zbyt często stawiać gotowi do gry na pełnych obrotach już na mecz nr 1:
Dla Celtics to były jednak tylko miłe złego początki. W kolejnych czterech meczach polegli z kretesem i era Kyriego Irvinga skończyła się w Bostonie zanim zdążyła się tak naprawdę rozpocząć.
Wiele wskazywało wówczas też, że klęska w serii z Bucks zakończyła też erę Ala Horforda w barwach Celtics. Klub z Massachussetts był wprawdzie gotów do dalszej współpracy, ale oferował jedynie trzyletni kontrakt. Horford wraz ze swoim agentem powiedzieli stanowcze „nie”.
– Chcę czteroletniej umowy i dostanę ją na wolnym rynku. Koniec, kropka, do widzenia – oświadczył stanowczo.
Podpisał czteroletnią umowę o wartości 109 mln dol. z 76ers. Ale sportowo to nie był dobry ruch. Do gdy u boku Joela Embiida pasował niczym jarzeniówka przemysłowa do lampki nocnej. Z Filadelfii postanowiono się go błyskawicznie pozbyć i wylądował w Thunder.
Tam kompletnie nie był potrzebny, bo Sam Presti nie budował przecież drużyny po to, by ta wygrywała.
Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!